Przejdź do głównej zawartości

Kwiaty zaklęte w obrazie

KWIATY ZAKLĘTE W OBRAZIE

Przeglądałem dzisiaj swoje stare zdjęcia, rozmyślając na temat tego, jak ulotne potrafią być chwile. Nie miałem wątpliwości, że najlepsze momenty mojego życia dawno już przeminęły. Kiedyś byłem kimś. Własna firma, tworzona samotnie od samiutkich podstaw, w przeciągu paru lat rozrosła się na ogromną skalę. Posiadaliśmy swoje oddziały na pięciu kontynentach. Pieniądze spływały na konto jak złe, umożliwiając mi podejmowanie jakichkolwiek działalności naukowych, na jakie miałem akurat ochotę. A że pomysłów miałem więcej niż czasu, delegowałem kolejne zespoły, samemu zajmując się tylko stawianiem kolejnych hipotez. U boku miałem moją uroczą i zabójczo piękną żonę, którą poznałem podczas świętowania otrzymania medalu Copleya, nadanego mi w zamian "za wybitne osiągnięcia, a w szczególności odkrycie niezwykłego wykorzystania koncepcji dywanu kwantowego". Wprowadziła się do mnie po miesiącu znajomości, dając mi w zamian wiele radosnych momentów, a także czwórkę wiecznie roześmianych i bestialsko inteligentnych chłopców. Kiedy się pobraliśmy, podarowałem jej w prezencie obraz, który kupiłem za swoje pierwsze własnoręcznie zarobione pieniądze. Trafiłem na niego przypadkiem. Zauważyłem go na wystawie sklepu ze starociami, który mijałem idąc po czwartą tego dnia kawę. Obraz przedstawiał białe kwiaty, stojące w czarnym wazonie. Parę płatków leżało bezładnie na ziemi, jakby pokazując, że nic nie jest trwałe. Od razu mnie zauroczył. Kupiłem go, nie zastanawiając się długo. Kiedy wróciłem do domu, długo na niego patrzyłem. Był moim małym talizmanem i zawsze przynosił mi szczęście. Parę lat później gazety rozpisywały się na mój temat, chwaląc pod niebiosa, a ja cieszyłem się niemałą popularnością. W dodatku mogłem rozkoszować się życiem prywatnym, nie przejmując się tym, że zaraz zza rogu pojawi się grupka ludzi, osaczających mnie w celu wydębienia zdjęcia czy autografu. Ach, wspaniała nauka! Daje ci możliwość robienia wielkich rzeczy, z dala od nieznających granic społecznych nastolatków. Byłem wtedy na fali. Ogromna szkoda, że zamiast cieszyć się chwilą, zajmowałem swój umysł, uciekając od teraźniejszości, pragnąc tylko więcej i więcej. W mgnieniu oka stałem się zadufanym snobem, zapatrzonym w siebie jak w obrazek. Nikogo nie szanowałem. Gnoiłem ludzi na prawo i lewo, dzieci widywałem przez dwadzieścia minut dziennie, kiedy schodziłem do jadalni i wrzucałem w siebie śniadanie, obserwując w milczeniu jak czwórka małych blondynów staje się powoli dorosłymi ludźmi. Nie wiem nawet, kiedy ich spojrzenia z radosnych, pełnych uwielbienia dla mojej osoby stały się szare i pochmurne. Dzień za dniem spędzałem za biurkiem, wypisując na kartkach kolejne pomysły, przeplatając to czasem dysputami z innymi uczonymi, o których czule mawiałem "banda idiotów". Żoną nie interesowałem się prawie w ogóle, widząc w niej tylko rękę wystawioną po pliki banknotów. Wmówiłem sobie, że chce ode mnie tylko moich pieniędzy, mimo, że wielokrotnie prosiła mnie o to, bym poświęcał jej chociaż trochę swojej uwagi. Nie zważałem na to, zajęty swoimi sprawami. Poza nimi nic się nie liczyło. Raz w miesiącu udawałem się na wakacje, gdzie siedziałem rozparty na leżaku, przez parę dni gapiąc się na morze i pijąc do utraty przytomności. Próbowałem wtedy odciąć swój rozpędzony umysł, zatrzymać go chociaż na chwilę. Niestety, bezskutecznie. Kiedy wstawałem na kacu, kolejny pomysł już tkwił zapisany na kartce, jak wyrzut sumienia czekający na to, aż zacznę wdrażać go w życie. A ja poddawałem się temu, bez chwili zastanowienia. Zanim się obejrzałem, wszyscy się ode mnie odsunęli. Zarząd firmy przegłosował moje udanie się na emeryturę. Żona odeszła, zabierając dzieciaki. Gazety pisały już tylko o "upadłym geniuszu". Zostałem całkiem sam. Siedziałem nad zdjęciami. Samotnie, w ogromnym, pustym domu. Moją świetność dawno już pokrył kurz.

I tylko te kwiaty, zaklęte w obrazie. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cisza

Rozpraszam się. Rozmywam w oceanie zmysłów. Tulony przez ciszę. Próbuję odnaleźć siebie w istnieniu. Bo jeśli to nie Ja, ja nie jestem sobą, czy nikim się staję? Być nikim, jakież to podłe określenie. Odważnym, bezczelnym się lepiej tu żyje. Lecz paradoksalnie to w ciszy jest siła. Cisza potrafi kark ugiąć, duch złamać. Elektryzuje, przeraża i wciąga. W ciszy udaje się przejrzeć zasłonę Co w pustce schowana, porusza coś w duszy. To za nią jest światło.  To za nią trwa burza. Wieczna, elektryczna. Z oddali ją widać. Wyładowania i błyski, jak sztuczne ognie rozpalone o północy w Nowy Rok.  Zbliża się zmiana.  Już czuć, jak pachnie świeżością. Brand new. Wsiadaj i jedź. Siedzę na klifie, na granicy umysłu i patrzę się w pustkę. Fale nieświadomości tłoczą się leniwie, mimowolnie wyznaczając granicę pomiędzy tym, co znane, a tym, czego poznać nie sposób.  Wstaję. Chwiejnym krokiem cofam się powoli. Podchodzę do drzwi. Wyciągam rękę,...

W którą stronę siejesz wiatr?

Jedno pytanie, nad którym myślę, że warto się zastanowić:  W którą stronę siejesz wiatr?  Właśnie z tej strony powróci do Ciebie burza.  Zastanów się dobrze, gdzie kierujesz swoją uwagę, Na co wykorzystujesz swoją energię.

Karuzela strachu

 Najpierw okropnie się boisz. Potem bierzesz głęboki wdech. Witasz się z lękiem, opanowujesz Wyciągasz swą rękę i oswajasz nieco.  Nawet się uśmiechasz, choć trochę półgębkiem, Nieśmiało tak jakoś, na wspomnienie przeżyć,  Co z przeszłości wzięte witają cię w progu.  A potem znów jazda, bo zataczasz koło.  Musisz się nauczyć czyszczenia historii. Jak tego nie zrobisz, to skończysz jak derwisz. Wirując jak Wszechświat,  Strachem pochłonięty.