Godzina 18:30: Wysiadamy sześcioosobową grupą z autobusu numer 86, jesteśmy pod dworcem i kierujemy się w kierunku Atlas Areny. Jestem ja, Karolina, mój tata oraz Maja z Kubą (moja siostra wraz z narzeczonym). Przechodzimy pod wiaduktami, gdzie znajdują się parkingi, spoglądamy na skrytą w cieniu policję i kierujemy się za tłumem. Mijamy ludzi z kartkami o rozpaczliwie brzmiącej treści: "Kupię bilety!" i wchodzimy na teren placówki. Wszędzie jest sporo oryginalnych ludzi, większość zaopatrzona w skórzane kurtki i bandany, u mężczyzn oczywiście króluje nieodłączny atrybut fanów hard rocka- długie włosy. Dwóch gości nawołuje jakiegoś Rysia (pozdrawiam serdecznie), który chyba gdzieś zniknął w otchłani ludzkich ciał. Sprawdzamy na biletach, gdzie dokładnie powinniśmy się udać: sektor R. Podchodzimy do bramkarza, który mówi nam, że możemy bez problemu wejść do środka i przejść sobie w lewą stronę, jako że jest trochę chłodno decydujemy się na ten krok i zmierzamy dziarskim krokiem do wejściowych drzwi. Zapał trochę maleje, gdy okazuje się, że wcale nie możemy przejść tam gdzie chcemy z powodu barierek wyznaczających kierunek marszu, oczywiście odwrotny do pożądanego. No nic tam, daleko nie jest, idziemy naokoło. Gdy wchodzimy na Arenę, wszyscy wpadają na pomysł zrobienia miliona zdjęć, z ręki, żeby było bardziej cool i bardziej spoko. Nawet ochroniarz oferuje się, żeby nam pomóc, jak zauważa, że strasznie męczymy się z tym, żeby wszystkich było widać. Gdy idziemy na swoje miejsca okazuje się, że wyżej już się nie da wejść, bo za nami jest już tylko dziura z widokiem na sam dół. Gadamy chwilę z pewnym przyjaźnie nastawionym mężczyzną, który siedzi sam i wyraźnie się nudzi. Zbiera się coraz więcej osób. Koło godziny 20 wchodzi na scenę support- okazuje się, że zespół Rival sons nie dopisał, zamiast tego imprezę rozgrzewa polska krew- panowie z zespołu CETI. Jak dla mnie, świetny początek. Nie znałem zespołu wcześniej, ale to żaden problem, bo głowa sama kiwa się w rytm muzyki. Do tego zagrali kultowy kawałek, Dorosłe dzieci zespołu tu Turbo. Nagłośnienie troszkę zawiodło, bo totalnie nie dało się zrozumieć tekstów utworów, ale wiadomo, nie wszystko musi być idealne, prawda? Lepszego początku i tak nie mogło być. Chwila przerwy i... Zaczyna się! Wchodzą członkowie zespołu z historią dłuższą ponad dwa razy niż moje życie! Niesamowite jest zobaczyć ich na żywo. Światła rozpoczynają swój taniec, a muzyka, która wybrzmiewa spod rąk muzyków jest tak przemyślana, harmonijna i pochodząca prosto z dusz, że nie da się tego opisać słowami. Wszyscy patrzą jak zaczarowani, ja przez długie chwile zapominam się ruszać, chłonąc jak najbardziej się da uczucia, które pozostaną ze mną na długo. Lecą hity, które obiegły cały świat, długie solówki w wykonaniu dosłownie każdego z muzyków są stanowczo imponujące. Ian Paice, jedyny z oryginalnych członków zespołu, towarzyszący mu w każdej możliwej wariacji dotyczącej składu, mimo sędziwego wieku powala na łopatki swoją technika grania na perkusji. Muszę stwierdzić, że jako amator i fan grania na zestawie perkusyjnym jestem zadziwiony, jaką kondycję ma ten mężczyzna. Kiedy gasną światła, a w ciemności widać tylko dwa ognisko zainstalowane na pałeczkach, rozlegają się brawa. Kolejny wybuch entuzjazmu wywołują solowe popisy gitarzysty Steve'a Morse'a, który, swoją drogą wyśmienicie zgrywał się z wokalistą, Ian'em Gillan'em oraz basistą Roger'em Glover'em oraz występ klawiszowca, który z miejsca zafascynował fanów zespołu kolejną kompilacja utworów Chopina, a nawet wykonaniem rockowej wersji naszego rodowitych hymnu. Wszyscy razem zgrywali się doskonale, jak na pionierów rocka przystało, nie dość, że grają najbardziej znane utwory, to nie boją się wprowadzania muzycznych modyfikacji oraz utworu z najnowszej płyty. Widownia w większości do samego końca siedzi lub stoi wpatrzona w scenę, klaszcze i buja się w rytm, jednak nie wszyscy są zainteresowani koncertem, wokół można zaobserwować dziesiątki rozświetlonych ekranów telefonów, z których zdecydowanie nie wszyscy nagrywają widowisko. Jeden smutny pan jest nawet zmuszony założyć okulary, bo nie widzi wyraźnie co ciekawego dzieje się na portalu społecznościowym o charakterystycznym niebieskim zabarwieniu strony. Ale, żeby było wszystko zgodne z rozkładem Gaussa, są także ludzie, przez których muzyka przemawia w sposób wyjątkowo ekspresyjny: jedna osoba tworzy nawet jednoosobowe pogo. Koło 22:30 artyści raczą nas najbardziej znanym utworem, który znają nawet ludzie, którzy w ogóle nie interesują się tym typem muzyki- Smok on the water.
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Nadchodzi godzina 23 i juz wiadomo, że kolejnego bisu nie będzie. Tata stwierdza, że to zbyt poważny zespół, aby wychodzić na scenę raz po raz, więc wstajemy ze swoich miejsc i kierujemy się za tłumem, żeby wrócić do swoich domów. Jedziemy do mieszkania w Łodzi i z Ukochaną możemy szykować się do snu, rozpamiętując przeżyte wydarzenie, jednak resztę rodziny czeka jeszcze długa, nocna podróż powrotna do Kielc. Podsumowując: było świetnie, intensywne emocje towarzyszyły nam wszystkim nieustannie, to było naprawdę tak wiele warte by zapamiętać ten koncert do końca życia. Dziękuję wszystkim, którzy byli tam razem ze mną.
Trzymajcie się ciepło!
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Nadchodzi godzina 23 i juz wiadomo, że kolejnego bisu nie będzie. Tata stwierdza, że to zbyt poważny zespół, aby wychodzić na scenę raz po raz, więc wstajemy ze swoich miejsc i kierujemy się za tłumem, żeby wrócić do swoich domów. Jedziemy do mieszkania w Łodzi i z Ukochaną możemy szykować się do snu, rozpamiętując przeżyte wydarzenie, jednak resztę rodziny czeka jeszcze długa, nocna podróż powrotna do Kielc. Podsumowując: było świetnie, intensywne emocje towarzyszyły nam wszystkim nieustannie, to było naprawdę tak wiele warte by zapamiętać ten koncert do końca życia. Dziękuję wszystkim, którzy byli tam razem ze mną.
Trzymajcie się ciepło!
Komentarze
Prześlij komentarz