Przejdź do głównej zawartości

Maski, maseczki i cała ta maskarada

Spoglądając z auta na ludzi, masowo jeżdżących rowerami na mieście, nieprzejmujących się totalnie zdrowiem swoim, swoich bliskich, czy obcych osób, zacząłem się zastanawiać: 
"Co oni mają w głowie?". To moja próba odpowiedzi na to pytanie.

Maski, maseczki i cała ta maskarada

- Ooo, proszę, proszę, kogo ja widzę! Siemano! Co tam słychać, jak życie? Kupę lat się nie widzieliśmy. 
- Cześć, Stary! No, minęło trochę. Kiedy to było? Chyba ze cztery latka już stuknęły, odkąd cię widziałem. Jak życie? A dziękuję, leci jakoś. Siedzimy na chacie głównie, chociaż już pierdolca idzie dostać od tego świrusa. No to wziąłem swoją starą, hehe, i razem z córą poszliśmy na rower, jak widzisz. 
- No, daj spokój. Najlepsza jest ta cała jazda z maseczkami. Mówili, że mamy je nosić, a tu w tym się nawet, kurde, oddychać nie da. 
- Nawet mi nie mów, gościu! Żona mi ciągle gada, że mam nosić to gówno na twarzy, no to noszę to pod szyją. Czasem tylko założę jak policja jedzie, ale to też wtedy nos sobie wystawiam, coby móc świeżego powietrza zażyć. 
- No, naprawdę, mordo, nie dajmy się zwariować. Co te maseczki nam niby dają? Moja kobita pracuje w szpitalu. Miała kontakt z pacjentem, jak się okazało, zakażonym. Zrobili jej test, no i wyszedł jej pozytywny. A miała na sobie maseczkę! No i widzisz, co jej to dało. Od tygodnia na kwarantannie na chacie. No i siedzi ostro, wyjść nawet na spacer nie chce, cholera. A ja to ci powiem, że nie umiem tak na tyłku siedzieć. Co tam w domu będę gnił, jeszcze w taką pogodę. Jeszcze zdrowszy będę od tego ruchu niż niejeden szczyl. Zostawiłem telefon i wyszedłem się przejechać. Jak co, to kuzyn został w domu. Psy przyjadą, to się poda za mnie i tyle. Nie ma co robić przypału! Dobra! Jadę, bo mi się aplikacja zatrzyma, treningu mi nie zaliczy! Trzymaj się, chłopie! I dzwoń do mnie, zgadamy się jakoś, w końcu i tak na chacie siedzę. Na razie! 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stworzyłem książkę dla dzieci wykorzystując AI

 Sztuczna inteligencja (AI - artificial intelligence) stała się ostatnimi czasy nad wyraz popularna. I trudno się dziwić. Rzadko się zdarza, żeby jakiś wynalazek miał w końcu tak wiele zastosowań. Jest ona wykorzystywana w ogromnej ilości przypadków, od programowania, przez medycynę i finanse, po pracę kreatywną, jak na przykład tworzenie grafiki. AI jest ostatnio odpowiedzialne między innymi za diagnozowanie u pacjentów schizofrenii za pomocą analizy obrazów, z większym powodzeniem niż lekarze, tworzenie botów do inwestowania dających lepsze wyniki niż profesjonalni traderzy, pisanie gotowych schematów stron internetowych, czy tworzenie zaawansowanych grafik na podstawie zadanego tekstu w bardzo krótkim czasie. Wspaniale, prawda?    To zależy.  Po spopularyzowaniu AI od razu podniosły się głosy ludzi, których branża została przez nie usprawniona: Czy sztuczna inteligencja zabierze nam prace? Czy skończy się to wdrożeniem w życie scenariuszem rodem z Terminatora? A może jedyne do czego

Czy na pewno wiesz kim jesteś?

  Przeczytałem ostatnio o teorii mówiącej o tym, że obraz dotyczący naszej osoby różni się w zależności od tego, kto jest jego odbiorcą.      Inaczej mówiąc, Pani kasjerka w sklepie, którą widzisz przez krótką chwilę raz na jakiś czas może odbierać cię jako zupełnie inną osobę, niż twoi znajomi, którzy zamiast prostego szkicu mogą wykreować w swoich głowach skomplikowany tryptyk, napakowany rozmaitymi szczegółami. Tak samo, jak inaczej widzą cię twoi rodzice, rodzeństwo (jeśli takie “posiadasz”), czy współpracownicy.      Co myśli o tobie bezdomny, który oceniając twoją prezencję postanowił zagadać, żeby zapytać o parę złotych? Możliwe, że jego mniemanie na temat twoich cech osobowości pogłębi się jeszcze, zapewniając mu przy tym gratyfikację pieniężną. A co jeśli jego teza zostanie brutalnie odrzucona, kiedy z okazji tego, że dziś twój dzień nie należy do najlepszych, odmówisz mu datku? Może do tego odpowiesz coś w nie do końca miłym tonie. Nie ukrywajmy, tezę dotyczącą twojej ugodo

Dzwonią dzwonki sań, ale to… listopad

       Nadeszła jesień, a razem z nią wszystkie jesieni przymioty. Zmianę było czuć już w samym wietrze, który z dnia na dzień z ciepłego, dającego krótką ulgę w upale, zamienił się w zimny i porywisty. Złote liście kłębiły się na ulicach, poruszane co i rusz to w jedną, to drugą stronę. Z nieba nieprzerwanie siąpił gęsty, klejący deszcz, z gatunku tych, których początkowo może i nie czuć, jednak z czasem podstępnie przenikają każde ubranie. Upalne dotychczas słońce zaczęło dawać zdecydowanie mniej ciepła, a jasna, błękitno złota pogoda ustąpiła odcieniom brązu, czerwieni i wszechogarniającej szarości. Jednak zimno, opadające liście, lśniące kasztany, pomarańczowe dynie i parująca w kubku słodka, mleczna kawa nie były jedynym, co przyszło z jesienią. Ludzie cieszyli się, wkładając na siebie swetry i wyciągając z szafy grubaśne koce, inni zacierali zziębnięte ręce i narzekali, pokasłując co i rusz. Nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce miało nastąpić.      Zaczęło się niewinnie. Niek