Przejdź do głównej zawartości

Hassan, Kres podróży.


***

HASSAN. KRES PODRÓŻY

-Wssssstawaj, będzie ssssypało.- Krótkie zdanie, wysyczane prosto do ucha Hassana obudziło go z kolejnej drzemki. Musiał usnąć, kiedy leniwie obserwował niknący w oddali śmigłowiec, pilotowany przez tajemniczego Jana Knota. "Jan Knot... Janek... Ja nek, czyli po arabsku ja pieprzę. Nie mogę, ale mu imię wybrali!" Pędzący w przestrzeni strumień myśli Hassana, pogłębiony przez stan hipnopompiczny rozbawił go i oderwał na stałe od poszukiwania tego przeklętego, gadającego węża, którego nadal najchętniej zjadłby jako przekąskę.
No cóż... Chociaż jego mózg mógł się dobrze bawić, nie zważając na trudne warunki.
Hassan podniósł się ciężko, usiłując pokonać ból będący skumulowanym wynikiem zarówno niedawnego pobicia, jak i postępującego oparzenia słonecznego, które zdążyło już zmienić jego skórę w coś, co przypominało roztapiający się przypalony karmel. Rozejrzał się. Brązowa paczuszka nadal tu była. Wpadła prosto do dziury z wodą i zdążyła już nieźle nasiąknąć. Płaty kartonu poodchodziły od opakowania i dryfowały smętnie, unosząc się na tafli wody. 
Mężczyzna wygrzebał ostrożnie pakunek. Rozerwał do końca karton, ciekawy tego, co też mogło kryć się wewnątrz pudła. Dostał od Jana zielony bukłak na wodę, na którym jaskrawym markerem koloru czerwonego napisano : "Dla Hassana, syna Słońca. PS. Jak go już odnajdziesz, pozdrów Ojca. ~John." Hassan uśmiechnął się przelotnie i zaczął napełniać bukłak wodą. Kiedy skończył, przytroczył go sobie do pasa. Słońce prażyło niemiłosiernie. Czarne włosy mężczyzny nagrzewały się coraz mocniej. Zaczynał nabierać przekonania, że jeśli spojrzałby w tym momencie na jakiekolwiek zwierciadło, zauważyłby, że z czaszki zaczynają unosić się kłęby pary, a sam zaczyna przypominać starodawną lokomotywę zasilaną węglem. Oczyma wyobraźni widział już, jak palacz wewnątrz jego mózgu opiera się wykończony o szuflę, przeciera czarną, umorusaną dłonią pot lejący mu się z czoła i mamrocze pod nosem "Miaukolona przejażdżka. Dłużej już tego nie zniesę!".
Hassan postanowił ulżyć wyimaginowanemu palaczowi choć trochę. Zdjął z siebie koszulę, zamoczył ją i owinął wokół głowy. Ruszył na wschód, nie zważając na liczne trąby powietrzne, rozprzestrzeniające się na całej długości horyzontu. Musi iść dalej. Burza piaskowa go nie powstrzyma. Do zachodu słońca miał jeszcze parę godzin. 

***

Burza piaskowa robiła jednak co mogła, żeby go powstrzymać. W miarę jak posuwał się naprzód, warunki stawały się coraz cięższe. Wiatr ryczał mu w uszach, a drobinki piasku przeszywały już i tak dotkliwie poranione ciało. Hassan szedł przed siebie z zamkniętymi oczami, bojąc się, że rozpędzony piasek na stałe uszkodzi jego narząd wzroku. W myślach wciąż powtarzał sobie mantrę zapewniającą ochronę, którą przekazał mu kiedyś buddyjski znajomy, kiedy wpadł do niego na parę dni, ciekawy, jak to jest mieszkać w pobliżu pustyni. Aad guray nameh przeplatał na przemian z Ave Maria, którą za młodu wykuł na blachę, zafascynowany nauką łaciny, wtrącając także modlitwę pełną przekonania, że jest bezpieczny, którą zaczerpnął z kabały. Z braku dywanika nie mógł przecież uklęknąć w samym środku burzy piaskowej i zacząć odmawiać Asr, a w obliczu śmierci człowiek musi sobie jakoś radzić. Nigdy nie przywiązywał się do żadnej "jedynej słusznej" religii. Ciężko to robić, gdy matka od narodzin powtarza ci, że jesteś synem Słońca. A przynajmniej powtarzała. Matka Hassana zniknęła bez śladu, kiedy miał siedemnaście lat. Wyglądało to, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie został po niej żaden ślad egzystencji. Wraz z nią zaginęły również wszystkie przedmioty, jakie posiadali. Został tylko Hassan i cztery plastikowe spinacze do prania. Nie licząc spinaczy, chłopak pozostał wtedy całkiem sam. Przez parę lat pomieszkiwał na ulicy, zanim ustatkował się na tyle, żeby wynająć ciasne mieszkanko, zamieszkiwane na spółkę z trzema mężczyznami, których głównym źródłem zarobku było handlowanie haszyszem. Przyjęli go z radością, mówiąc, że posiadanie w swoich progach kogoś o takim imieniu dobrze wróży interesom.

***
Hassan zaciskał pięści i brnął do przodu, nie zważając na szalejące wokół piekło.
Kiedy zaczynał już tracić nadzieje na to, że wyjdzie z tej sytuacji w jednym kawałku, wszystko ustało, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Wiatr słyszał jakby z oddali. Ostre drobiny przestały być odczuwalne. Hassan odczekał chwilę, próbując się uspokoić. Kiedy nabrał pewności co do tego, że jest już całkowicie bezpieczny od wszechogarniającego piasku, otworzył oczy. 
Chwilę później do szeroko otwartych oczu dołączyły również usta, które samoistnie rozdziawiły się w wyrazie ogromnego zdziwienia.


***

Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Rozejrzał się dookoła, obracając się wokół własnej osi. Popatrzył na swoje dłonie, spojrzał przed siebie, a potem znów na dłonie. Wizja nie znikała. Stał w samym środku trąby powietrznej i wszystko wskazywało na to, że to nie jest kolejna z halucynacji. Ściana piasku, unoszona wysoko w górę wirowała wokół niego w niewielkiej odległości. Bezpośrednio nad nim znajdował się powietrzny tunel, który, jak pomyślał Hassan, "całkowicie wypełniony był pustką". Kiedy zadzierał głowę, spoglądając w górę poczuł, że ciemne niebo ustępuje jasności i nagle, jakby znikąd pojawia się światło, które zalewa go całego, przenikając każdą komórkę ciała mężczyzny. Przymrużył oczy, instynktownie bojąc się, że oślepnie. Światło jednak nie raziło go ani trochę. Spłynęło na niego uczucie radości i bezpieczeństwa. 
- WITAJ. CIESZĘ SIĘ, ŻE W KOŃCU TU DOTARŁEŚ. - Grzmiący i donośny, lecz jednocześnie delikatny głos rozbrzmiał w przestrzeni. Powietrze wokół uszu Hassana zawibrowało wyraźnie. Przez chwilę poczuł, jak przed oczami przemyka mu wizja białego domku nad morzem. Na ganku, bujając się na drewnianym fotelu siedziała dobrze znana Hassanowi kobieta, o włosach tak jasnych, że wydawało mu się, jakby promieniowała z nich świetlista poświata. 
- JAK PODRÓŻ? MAM NADZIEJĘ, ŻE CHŁOPCY ZE SWAPO NIE SPRAWIALI PROBLEMÓW? WYGLĄDA NA TO, ŻE TROCHĘ CIĘ POKIERESZOWALI? - Wizja domku ustąpiła kolejnej. Obraz zatroskanej kobiety zamienił się w potężnego mężczyznę o niemożliwie siwej brodzie i zaciętym wyrazie twarzy. Postać dzierżyła w dłoni ogromną błyskawicę i spoglądała w dół, wprost na pędzący samochód terenowy, za którym wzbijały się tumany kurzu. 
- Mama? - Wypowiedział w końcu zaszokowany Hassan. Głos, który dobiegał z przestworzy należał do jego matki. Wizja kobiety siedzącej w domku nad morzem również przedstawiała jego rodzicielkę. - Co tu się dzieje? - Zapytał, próbując dojść jakoś do ładu wśród ogarniających go dziesiątek myśli, emocji i wrażeń. 
- ZABIERAM CIĘ DO DOMU. - Wyjaśnił głos. Hassan ujrzał wizję setek świetlistych postaci, unoszących się nad ogromną połacią wody. Dookoła nich przelatywały trąby powietrzne. - WSZYSTKO CI WYJAŚNIĘ. NA RAZIE POWIEM CI TYLKO TYLE. TUTAJ MÓWIĄ NA MNIE SHAMS, HASSANIE. A TY, MÓJ DROGI, JESTEŚ MOIM SYNEM. 
- Straciłem ząb, chyba pękła mi śledziona, a do tego wszystkiego postradałem rozum. - Wybełkotał mężczyzna, oglądając spektakl, składający się z przyspieszonego filmu, pokazującego wszystkie najważniejsze chwile z całego życia Hassana. Najpierw unosił się w wodach płodowych, jako malutki, skurczony zlepek komórek. Potem obserwował jak rośnie, rodzi się, a po paru miesiącach ogląda z kołyski ludzi, przemykających i nachylających się do niego co i rusz. W końcu stracił poczucie czasu i przestrzeni i obserwował każdy dzień, jaki spędził na ziemi. Wydawało mu się, że stoi i ogląda swoje życie przez całą wieczność, aż w końcu obraz zespolił się w czasie z chwilą, która właśnie trwała. Wizje zniknęły. 
Hassan poczuł, że unosi się w górę. Coraz wyżej i wyżej, kierując się prosto w źródło niebiańskiej światłości. Przymknął oczy i oblizał zeschnięte wargi. Nie czuł niepokoju. Czuł, że wraca do siebie.

***

Wychudzony pies zbliżył się do zielonego bukłaka, który leżał przykryty zwiniętymi w piasku ubraniami. Obwąchał delikatnie, gotów w każdej chwili odskoczyć na bok. Bukłak był otwarty. Ze środka sączyła się woda. Pies pochylił pysk i zaczął chłeptać łapczywie, starając się nie uronić ani kropli. Kiedy skończył, mężczyzna o nietypowym jak na te rejony wyglądzie Indianina otarł wierzchem dłoni mokre usta i przykucnął przy znalezisku. Odczytał czerwony napis, nakreślony pospiesznie na boku bukłaka. "Dla Hassana, syna Słońca. PS. Jak go już odnajdziesz, pozdrów Ojca. ~John."
- Ech, zabrali kolejnego... - Zamruczał pod nosem i rzucił bukłak z powrotem na ziemię. 
- Muszę wracać do Hiakim. - Powiedział Indianin. 
Samotny pies zaczął oddalać się pospiesznie, pędząc w kierunku zachodzącego słońca. 
Wąż, obserwujący całą tę scenę zwinął się leniwie wokół odciętego palca i udał się na krótką drzemkę. 
- Co za śśśświry... - Westchnął gad, znajdując się już na granicy snu. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cisza

Rozpraszam się. Rozmywam w oceanie zmysłów. Tulony przez ciszę. Próbuję odnaleźć siebie w istnieniu. Bo jeśli to nie Ja, ja nie jestem sobą, czy nikim się staję? Być nikim, jakież to podłe określenie. Odważnym, bezczelnym się lepiej tu żyje. Lecz paradoksalnie to w ciszy jest siła. Cisza potrafi kark ugiąć, duch złamać. Elektryzuje, przeraża i wciąga. W ciszy udaje się przejrzeć zasłonę Co w pustce schowana, porusza coś w duszy. To za nią jest światło.  To za nią trwa burza. Wieczna, elektryczna. Z oddali ją widać. Wyładowania i błyski, jak sztuczne ognie rozpalone o północy w Nowy Rok.  Zbliża się zmiana.  Już czuć, jak pachnie świeżością. Brand new. Wsiadaj i jedź. Siedzę na klifie, na granicy umysłu i patrzę się w pustkę. Fale nieświadomości tłoczą się leniwie, mimowolnie wyznaczając granicę pomiędzy tym, co znane, a tym, czego poznać nie sposób.  Wstaję. Chwiejnym krokiem cofam się powoli. Podchodzę do drzwi. Wyciągam rękę,...

W którą stronę siejesz wiatr?

Jedno pytanie, nad którym myślę, że warto się zastanowić:  W którą stronę siejesz wiatr?  Właśnie z tej strony powróci do Ciebie burza.  Zastanów się dobrze, gdzie kierujesz swoją uwagę, Na co wykorzystujesz swoją energię.

Karuzela strachu

 Najpierw okropnie się boisz. Potem bierzesz głęboki wdech. Witasz się z lękiem, opanowujesz Wyciągasz swą rękę i oswajasz nieco.  Nawet się uśmiechasz, choć trochę półgębkiem, Nieśmiało tak jakoś, na wspomnienie przeżyć,  Co z przeszłości wzięte witają cię w progu.  A potem znów jazda, bo zataczasz koło.  Musisz się nauczyć czyszczenia historii. Jak tego nie zrobisz, to skończysz jak derwisz. Wirując jak Wszechświat,  Strachem pochłonięty.