Przejdź do głównej zawartości

Hassan, Syn Słońca.

Co zrobić ze zmęczeniem? Kiedy ciało zdaje się powoli domagać odpoczynku i relaksuje się, nie patrząc na to, czy tego chcesz, czy nie? Kiedy umysł osuwa się, zalewając świadomość parującym absurdem? No cóż, wydaje mi się, że dobrym pomysłem jest spisanie tego absurdu i nadanie mu niewielkiej nuty wiarygodności.

***
HASSAN

Hassan brnął z trudem przez wszechogarniający piasek. Zmarznięte ciało drżało z zimna, próbując wytworzyć chociażby niewielką ilość dodatkowego ciepła. Z każdej strony ogarniała go ciemność. Zerknął na złoty zegarek, zawieszony na łańcuszku. Jedyne widoczne punkty, poza gwiazdami na niebie, jakimi były połyskujące na zielono fluorescencyjne wskazówki, pokazywały godzinę czwartą dwadzieścia. Próbował uśmiechnąć się na wspomnienie beztroskich, młodzieńczych lat. O tej godzinie często wypuszczał z płuc gęsty, siwy dym, a potem godzinami zanosił się dzikim rechotem. Mięśnie poruszone przez próbę wykrzywienia ust przypomniały mu o ogromnym siniaku, pokrywającym prawy oczodół. Syknął przeciągle. Minęło około dwudziestu godzin od czasu, kiedy zamaskowani beduini pobili go, wpakowali go do terenówki i wyrzucili jego bezwładne ciało na skraju pustyni. Trzeba będzie znaleźć wodę. Najpierw jednak musi odpocząć. Rozgrzebał poranionymi dłońmi zimny, sypki piach. Wykopał niewielkie zagłębienie, a następnie położył się i zakopał w piasku, zostawiając tylko niewielkie wyżłobienie, umożliwiające mu bezproblemowe oddychanie.

***

- Tu znajdziesz swojego Proroka. - Rzucił szyderczo jeden z porywaczy, patrząc na skulonego na ziemi mężczyznę. Złowrogi błysk, jaki pojawił się w oczach oprawcy dopełnił wyraz pogardy wobec bezbronnego człowieka, leżącego niczym niedbale rzucony worek z pszenicą. Zamierzył się krótko i kopnął leżącego na ziemi Hassana. Trafił prosto w splot słoneczny. - Mówiłeś, że jesteś Synem Słońca. Teraz będziesz miał pod dostatkiem kontaktu ze swoim al'ab. 
Odjechali, strzelając z karabinów prosto w niebo.
Dwa kilometry dalej jeden z nabojów przeszył dłoń niczego nie spodziewającego się chłopca, który wystawiał akurat rękę, żeby sięgnąć do kieszeni niczego nie spodziewającego się turysty i ukraść jego komórkę. Od tego pamiętnego dnia, młody Alladyn nigdy nie ukradł niczego prócz jabłek. Zresztą, nawet do kradzieży owoców zaangażował tresowaną małpkę. W jego głowie na stałe zamieszkała wizja Allaha, rozłożonego na chmurze niczym snajper i strzelającego z karabinu do  domorosłych złodziejaszków.
Huk wystrzałów przestraszył śpiące tkacze, które jak jeden mąż wzbiły się do lotu, wyskakując z ogromnego gniazda, przypominającego zawieszoną na drzewie kopę siana. Mieszkanie ptaków, wzburzone nagłym poruszeniem zatrzęsło się i złamało gałąź wysuszonego drzewa. Ponad trzysta ptaków straciło dom przez jedną krótką serię, wystrzeloną z karabinów AK-47.

- Tyle słońca w całym mieście, nie widziałem tego jeszcze... - Zanucił Hassan, wypluwając złamany ząb. Wstał ciężko i ruszył prosto przed siebie. - Idę do Ciebie, Walidaya.

***

Po czterech godzinach niespokojnego, przerywanego snu Hassan obudził się. Wygramolił się ze swojego improwizowanego łóżka. Sztywne mięśnie rozgrzewały się powoli, omywane promieniami wstającego słońca. Świat budził się do życia. W niedalekiej odległości od miejsca, w którym spał, mężczyzna zauważył skulonego węża. Musiał przypełznąć tu w nocy, skuszony ciepłem ciała śniącego Hassana. No cóż. Wygląda na to, że jeśli będzie ostrożny, mężczyzna będzie mógł się dzisiaj czegokolwiek napić, a nawet załapie się na niewielkie śniadanie. Przeciągnął się, żeby rozruszać ciało. Pęcherzyki powietrza zalegające w mazi stawowej uwolniły się z trzaskiem. Oliwkowy wąż poruszył delikatnie końcówką ogona. Hassan zamarł w bezruchu, bojąc się, że spłoszy gada i pozostanie sam na sam z narastającą suchością w ustach, spływającą niżej i niżej, parzącą z każdą mijającą minutą kolejne fragmenty już i tak podrażnionego przełyku i żołądka. Przykucnął, rozchylając ramiona, po czym skoczył zwinnie, rzucając się ku głowie węża. Złapał ją, chwytając łeb od tyłu, odsuwając jak najdalej od siebie, żeby uniknąć ewentualnego oblania płynem wylewającym się z zębów jadowych. Wąż zasyczał i owinął się wokół przedramienia mężczyzny.
- Czemu mnie budzisz, człowieku? Puść mnie, do cholery!- Powiedział gad rozgniewanym tonem.
Hassan zmarszczył brwi. Mówiący wąż? Czyżby miał halucynacje?
- Tak, tak, wiem. Potrafię mówić. Wow. Wielkie mi co. Wszyscy gadają. Myślisz, że skąd wzięła się nazwa gady? Bo potrafimy gadać! To nie powód, żebyś się tak wytrzeszczał. Sprzedam ci jeszcze jeden mało znany fakt. Wiesz, dlaczego na wrednych ludzi mówi się, że plują jadem? To my wymyśliliśmy ironię! Te wasze łyse małpy tylko przyswoiły sobie tę cechę, ale to my jesteśmy autorami. - Usłyszał wyraźny głos, dochodzący ze strony wężowego pyska.
- Yyy... - To było jedyne, co Hassan potrafił z siebie wykrztusić.
- Daj spokój. Serio uwierzyłeś w to, że umiem mówić? - Zarechotał gad. - Musisz być zdrowo odwodniony. Chyba za dużo Henryka Garncarza się naczytałeś za młodu, ziomuśśś. - Oliwkowy stwór wysyczał przeciągle ostatnie słowo, po czym... zniknął. Hassan został sam, nie mogąc nawet głośno przełknąć śliny, żeby zmyć z gardła gorycz porażki. Nie będzie śniadania. Zmęczony organizm znowu go oszukał.

***
Trzydzieści trzy godziny po tym, jak jeden z bojówkarzy SWAPO skopał go na skraju pustyni, Hassan nadal szedł przed siebie. Kierował się na wschód, od samego początku wędrówki nie zmieniając kierunku. Koszula lepiła się od wilgoci, wytworzonej przez spocone ciało. Włosy posklejały się w strąki, a wargi popękały z braku wody. Nagle, mężczyzna zauważył na horyzoncie znajome kształty. Karłowate drzewa porastały cała okolicę. Tutaj musiała być woda. Upadł na kolana i zaczął rozkopywać piasek. Po dwudziestu minutach zauważył, że dół, który wytworzył zaczyna robić się wilgotny. Pokopał jeszcze trochę i poczekał dłuższą chwilę. Na dnie dołu zaczęła pojawiać się woda. Klasnął w dłonie i stanął na rękach, żeby opuścić twarz do samej ziemi. Przyłożył usta do mokrego piachu i pociągnął dwa duże łyki. Płyn wymieszany z drobinkami kwarcu spłynął po wysuszonym gardle. Odetchnął z ulgą i zaczął łapczywie pić. Siorbał wodę do momentu, w którym zrobiło mu się niedobrze. Kiedy skończył, podniósł się z dołu i upadł ciężko na plecy, wgapiając się bezmyślnie w niebo. Upalne słońce przeszywało jego poparzone ciało. Nieważny był udar słoneczny. Musiał chwilę odpocząć.

***

- Hej, wszystko w porządku? - Blady mężczyzna o nieznacznym, ciemnym zaroście i długich czarnych włosach pochylał się nad Hassanem. Miał na sobie elegancki garnitur. - Leżałeś bez ruchu od jakiejś godziny. - Zagadnął obcy.
- Mmm... Tak... Chyba tak. - Hassan próbował oprzytomnieć na tyle, żeby zorientować się, gdzie się znajduje. - Kim jesteś? - Zapytał, żeby zyskać na czasie.
- Jan Knot. Miło mi. - Obcy podał mu rękę. - Widziałeś gdzieś może ludzki palec? Zgubiłem go chyba gdzieś tutaj. - Powiedział spokojnym tonem.
- Palec? - Zdezorientowany Syn Słońca rozejrzał się po okolicy. Dalej znajdował się na pustyni. - Nie, obawiam się, że nie widziałem.
- Szkoda. Lubiłem go. To był mój palec... Ech, nieważne. Może to było w Maroko. - Skonstatował Jan Knot. - No nic. Dzięki za pomoc!
Elegancki przybysz wsiadł do śmigłowca stojącego na pobliskim wzgórzu i odleciał. Kiedy przelatywał nad Hassanem, zrzucił w jego stronę coś, co wyglądało jak brązowa paczka. Pomachał mu przez szybę, po czym zniknął, kierując się w stronę zachodu. Hassan leżał dalej, obserwując, jak śmigłowiec przekształca się w czarny punkt, niknący na niebieskim niebie, a potem znika w oddali.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cisza

Rozpraszam się. Rozmywam w oceanie zmysłów. Tulony przez ciszę. Próbuję odnaleźć siebie w istnieniu. Bo jeśli to nie Ja, ja nie jestem sobą, czy nikim się staję? Być nikim, jakież to podłe określenie. Odważnym, bezczelnym się lepiej tu żyje. Lecz paradoksalnie to w ciszy jest siła. Cisza potrafi kark ugiąć, duch złamać. Elektryzuje, przeraża i wciąga. W ciszy udaje się przejrzeć zasłonę Co w pustce schowana, porusza coś w duszy. To za nią jest światło.  To za nią trwa burza. Wieczna, elektryczna. Z oddali ją widać. Wyładowania i błyski, jak sztuczne ognie rozpalone o północy w Nowy Rok.  Zbliża się zmiana.  Już czuć, jak pachnie świeżością. Brand new. Wsiadaj i jedź. Siedzę na klifie, na granicy umysłu i patrzę się w pustkę. Fale nieświadomości tłoczą się leniwie, mimowolnie wyznaczając granicę pomiędzy tym, co znane, a tym, czego poznać nie sposób.  Wstaję. Chwiejnym krokiem cofam się powoli. Podchodzę do drzwi. Wyciągam rękę,...

W którą stronę siejesz wiatr?

Jedno pytanie, nad którym myślę, że warto się zastanowić:  W którą stronę siejesz wiatr?  Właśnie z tej strony powróci do Ciebie burza.  Zastanów się dobrze, gdzie kierujesz swoją uwagę, Na co wykorzystujesz swoją energię.

Karuzela strachu

 Najpierw okropnie się boisz. Potem bierzesz głęboki wdech. Witasz się z lękiem, opanowujesz Wyciągasz swą rękę i oswajasz nieco.  Nawet się uśmiechasz, choć trochę półgębkiem, Nieśmiało tak jakoś, na wspomnienie przeżyć,  Co z przeszłości wzięte witają cię w progu.  A potem znów jazda, bo zataczasz koło.  Musisz się nauczyć czyszczenia historii. Jak tego nie zrobisz, to skończysz jak derwisz. Wirując jak Wszechświat,  Strachem pochłonięty.