Przejdź do głównej zawartości

Golem

Jakiś czas temu podczas sprzątania pokoju i pozbywania się z niego niepotrzebnych rzeczy natrafiłem na zeszyt z czasów podstawówki. Drobnym pismem zapisałem w nim trzy kartki, w których znajdowała się krótka historyjka, będąca początkiem większej przygody niedoszłego nekromanty imieniem Absalon. Nekromanta ten poszukiwał sposobu na stworzenie golema. Historia skończyła się tak samo szybko jak rozpoczęła, porzuciłem ten pomysł i do tej pory nie kontynuowałem pisania tej historii. Wniknęła ona jednak gdzieś głęboko we mnie, zostając jak drzazga i uwierając mnie, jakby szeptała mi do ucha "zacząłeś mnie, więc mnie skończ". Dzisiaj postanowiłem przeprowadzić pewien eksperyment i sprawdzić, jak na przestrzeni lat rozwinął się mój warsztat pisarski, poddając się przy okazji podszeptom historii o golemie. Przepisałem całość do komputera, a następnie przeredagowałem tak, jakbym pisał tę opowieść od nowa, bazując jednak na podstawowych elementach znajdujących się w oryginale. Jeżeli jesteście ciekawi, co z tego powstało, zapraszam Was do lektury.
Poniższy fragment jest połową zapisanej opowieści. Ze względu na rozmiary powstałego tekstu postanowiłem podzielić go na dwie części. Najpierw zamieszczam Wam mój nieporadny oryginał, a następnie nową, ulepszoną wersję. Mam nadzieję, że się spodoba!

Oryginał, zapisany w podstawówce: 

Absalon siedział pochylony nad swoją pracą. Chciał zostać nekromantą i wymyślał sposoby przywoływania potworów. Teoretycznie coś takiego jest niemożliwe, ale on wierzył w to, że kiedyś mu się uda. Jego życie nie było wystarczająco dla niego ciekawe. Praktycznie całe dnie spędzał albo w knajpie na samotnym upijaniu się, albo na wymyślaniu coraz nowszych sposobów na stworzenie lub przywołanie potwora. Dzisiaj wybrał drugą opcję, bo brakowało mu pieniędzy na alkohol. Absalon był wychudzony, nosił podarte ubrania i ogólnie źle wyglądał. Ale nie przejmował się tym. Nigdy niczym się nie przejmował. Co najwyżej tym, że nie wychodzą mu jego eksperymenty. Na przykład ten, nad którym właśnie pracował. Tworzył potężnego golema z gliny oraz żelaza.
- Hmm… Muszę czegoś dodać… Tak… Tak… zdecydowanie muszę czegoś dodać.- Mruczał pod nosem. – Już wiem! Zrobię formę z gliny, odbiję w żelazie, a potem do gliny dodam rtęci!
Powiedział i wziął się do roboty. Najpierw musiał zdobyć składniki. Glinę mógł wziąć z kamieniołomu, ale musiał zrobić to w nocy, aby nikt nie posądził go o kradzież.
Małą ilość mógłby po prostu schować w wiadrze i wynieść, ale jemu potrzebna była duża ilość. Nie, musiał wymyśleć coś, co pozwoliłoby mu zabrać wiele gliny za jednym razem. „Może coś w rodzaju małego pojazdu na kółkach?” Pomyślał Absalon. „Muszę go zbudować. Skądś musiał  zdobyć także żelazo i  rtęć. Roztopione, gorące żelazo musiałby zrobić sam, ale kruszec kupi u kowala. A rtęć? Absalon nie miał wystarczająco wiele pieniędzy, żeby opłacić ekipę poszukującą tego metalu. Był on trudno dostępny w całym raju Aramenu. Mógłby zapłacić magom za wydobycie go prosto z ziemi, lecz mieli oni drakońsko wielkie ceny za rzucenie jakiegokolwiek czaru.
- Problemem zdobycia rtęci zajmę się później. Najpierw zbuduję pojazd na kółkach. – Powiedział sam do siebie początkujący nekromanta i wyszedł po drewno i gwoździe. 

Oraz moja wersja, napisana dzisiaj (04.04.2020):


Absalon siedział pochylony nad starą, poniszczoną księgą. Długim, farbowanym na czarno gęsim piórem zapisywał tłumaczenie łacińskiej inskrypcji nagrobnej. Przez cały dzień odwiedzał niezliczone cmentarze, poszukując wyrytego w kamieniu słowa „golem”. Liczył na to, że uda mu się natrafić na jakiekolwiek wskazówki, które choć trochę przybliżą go do stworzenia glinianego człowieka. Gdyby tylko udało mu się tchnąć w niego życie, stałby się swoistym panem stworzenia. Zostanie nekromantą spędzało mu sen z powiek. Potrafił godzinami marzyć o tym, jak przywołuje niezliczone armie potworów, które niczym marionetki służą mu i bez mrugnięcia okiem spełniają każdy z jego rozkazów. Proste, rozpadające się krzesło, na którym siedział, stawało się wtedy wspaniałym tronem, a on trwał na nim, jakby był tutaj od zawsze, nieruchomy, ze srogim obliczem i dłońmi splecionymi wokół złotego medalionu, w którym od stuleci zaklęte było jego własne serce. Jego własny, zatrzymany w bezczasie mięsień. Źródło nieśmiertelności. Tajemnica, o której wiedział tylko on. Póki co, sposoby przywoływania potworów pozostawały jednak w sferze imaginacji młodzieńca. Niezmordowanie wynajdował nowe zaklęcia, które nie dawały żadnego widocznego skutku. Wszyscy powtarzali mu, że jest świrem, lunatykiem, szalonym marzycielem, zafiksowanym na pokonaniu śmierci, jednak on wierzył, że jeśli tylko będzie wytrwały w próbach, ostatecznie uda mu się osiągnąć swój cel.
Poza marzeniami o przeobrażeniu się w okrutnego maga śmierci, życie Absalona nie było dla niego wystarczająco ciekawe. Młodzieniec zazwyczaj spędzał całe dni siedząc samotnie w obskurnej knajpie „Rigor mortis”, skupiającej większość z męt i szumowin zebranych z całego miasteczka. Często upijał się do nieprzytomności i zastygał nad kuflem, do czasu, aż znajomy gospodarz nie wyrzucił go za drzwi. Nierzadko w gospodzie wybuchały też wzniecane raz po raz mordobicia. Siedział wtedy niewzruszony czekając, aż w ruch pójdą noże. Na błysk ostrza Absalon ożywiał się, siedząc jak na szpilkach, obserwując rozwój wypadków. Wyczekiwał, ukradkiem wyglądając, czy na ziemię nie spada czasem odcięte ucho lub urwany palec któregoś z zakapiorów. Jeśli dopisało mu szczęście, schylał się szybko i podnosił zdobycz, chowając ją do przepastnych kieszeni brudnego, porwanego płaszcza. W mniemaniu młodego czarownika, odcięte uszy, nosy i palce były podstawowymi składnikami preparatów, przechowywał je więc, susząc na słońcu lub wrzucając do słojów i zalewając rozmaitymi płynami. Dziś nie miał jednak pieniędzy na alkohol, musiał więc wykazać się kreatywnością i odnaleźć jakiś inny niż pobyt w karczmie sposób na obcowanie z życiem i śmiercią. Znał tylko jeden typ miejsc lepszy do przebywania z duszą na ramieniu niż knajpy. Cmentarze. Najbliższy z nich był zapuszczonym żydowskim cmentarzyskiem, który pamiętał z dzieciństwa. Kiedy dotarł do niego, stanął przy jednym z nagrobków, wpatrując się tępo w przestrzeń, wspominając beztroskie czasy, w których jego jedynym problemem było poszukiwanie skrzydeł nietoperzy i pilnowanie tajemnego fortu. Nagle, Absalon mrugnął zaskoczony. Zauważył, że zaraz pod imieniem Maharal, wyrytym na kamiennej płycie widniał ledwo widoczny napis. Inspiravit in anima golem. To było jak dar od losu! Przez lata wypytywał o golema wszystkich okolicznych mędrców, jednak nikt nie potrafił powiedzieć mu niczego konkretnego. Tyle dni spędził na bezowocnych poszukiwaniach, a tu właśnie teraz, całkowitym przypadkiem natrafił na to magiczne słowo! Nie mógł w to uwierzyć. Przez resztę dnia biegał jak opętany po wszystkich znanych mu cmentarzach i przeglądał każdy z mijanych nagrobków. Wędrował niezliczonymi alejkami, wypatrując upragnionych pięciu liter, jednak wszystko to było na nic. Jego próby i starania skończyły się dokładnie tam, gdzie się rozpoczęły. Grób Maharala wydawał się jedynym tropem, mogącym naprowadzić go na rozwiązanie. Powrócił więc na mały, zapomniany przez ludzi cmentarzyk, znajdujący się nieopodal nieczynnej, rozpadającej się synagogi. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Zmrużył oczy i badawczo przyjrzał się nagrobkowi. Prostokątna, kamienna płyta zwieńczona była trójkątem. W prawym górnym rogu zauważył niewielką płaskorzeźbę. Musiała być bardzo stara, szczegóły wytarły się, zniszczone przez liczne śnieżyce, wichury i upały. Przedstawiała czaszkę, spoczywającą bokiem na otwartej księdze. Absalon poczuł jak wzdłuż kręgosłupa przemyka dreszcz podekscytowania. Wyciągnął rękę i nacisnął na czaszkę. Ku jego zdziwieniu, nie wyczuł żadnego oporu. Kończyna zagłębiła się w nagrobku aż po ramię, nie napotykając na jakąkolwiek solidną strukturę. Zupełnie jakby przeniknął przez tę kamienną płytę! Poczuł, jak ekscytacja ustępuje narastającej grozie. Jak to możliwe?! Wiedział, że magia istnieje, sam znał wielu magów, mimo tego, że nie korzystał z ich usług, wycenianych na drakońskie sumy, ale nikt nigdy nie wspominał nawet o portalach ukrytych w nagrobkach! Sięgnął ręką dalej, opierając się kolanami o usypany przed laty pagórek. Sondował zagłębienie, machając dłonią w górę i w dół. Po paru próbach natrafił wreszcie na coś, co dało się uchwycić. Było miękkie i szeleszczące. Złapał to mocno palcami i wyciągnął rękę. Spojrzał na przedmiot. Ściskał pomiętą kartkę papieru. Rozwinął ją ostrożnie, żeby zobaczyć, co jest na niej napisane. Ciemnoczerwone litery ukazały mu się przed oczami: EMET.
-Emet… Emet… Chwilę… Coś mi to przypomina… - Zgarbiony nad kartką młodzieniec zaczął mamrotać do siebie, żeby odnaleźć odnaleźć w umyśle potrzebną informację. – Ha! – Wykrzyknął po chwili. Przypomniał sobie, skąd kojarzy to słowo. Pewien nawiedzony pustelnik opowiedział mu kiedyś legendę o golemie. W jego opowieści, pewien żydowski duchowny stworzył człowieka z gliny, w którego usta włożył pergamin z napisem „Emet”, czyli Prawda. Kiedy to zrobił, stwór ożył, siejąc panikę i spustoszenie wśród wrogów rabina. Absalon nigdy nie potraktował na poważnie słów starca. Przez większość czasu bełkotał on niezrozumiałe rzeczy. W trakcie pamiętnej rozmowy, pierwsze co wyszło z jego ust to „Wiesz, chłopcze, lizanie moich oczu może uwolnić cię od artretyzmu. Próbowałem to wiem.”, a zaraz po opowieści o golemie pustelnik dodał : „Tak, tak, wspomnisz moje słowa. Kiedyś na świecie każdy będzie nosił w kieszeni przedmiot, który w mgnieniu oka umożliwi mu rozmowę z osobą znajdującą się w tym samym czasie w dowolnym miejscu na świecie!”. Jak można brać pod rozwagę zdania wypowiadane przez kogoś, kto plecie takie głupoty? Teraz jednak powróciły one do domorosłego nekromanty z pełną mocą. Ta malutka kartka była jego kluczem do świata czarnoksiężników. Musi stworzyć potężnego golema z gliny i żelaza. Kiedy to zrobi, włoży potworowi do ust i wszyscy poznają potęgę wielkiego Absalona!
Młodzieniec wrócił do swojego ciasnego pokoiku, który za psi grosz wynajmował od świeżo upieczonej wdowy po kacie, straconym na szafocie za nadgorliwą pracę. Kat wymachiwał toporem tak sprawnie i tak szybko, że kiedyś z rozmachu skrócił o głowę nie tylko chłopca obwinionego o kradzież gęsi, lecz także herolda, który odczytywał wyrok. Po tamtym incydencie sam stał się ofiarą bezlitosnego systemu. Chłopak przekręcił klucz w zamku i odpalił kopcącą świecę domowej roboty, żeby rozświetlić nieco pomieszczenie. Usiadł na krześle i otworzył pospiesznie księgę, której używał do spisywania wszelakich sposobów przywołań, po czym napisał gęsim piórem „Inspiravit in anima golem”. Po raz kolejny sięgnął do zakurzonych zakamarków swojego umysłu i przetłumaczył inskrypcję. „Tchnął życie w golema”. Długo patrzył w zadumaniu na zapisane przez siebie słowa. Wszystko jasne. Jego plan musi się powieść! Absalonowi zaburczało w brzuchu. Z jego trzewi wydobył się dźwięk przypominający pomruk niedźwiedzia. Był głodny i wymizerniały, jednak nie przejmował się tym. Właściwie nigdy niczym się nie przejmował, co najwyżej tym, że do tej pory żaden z jego wizjonerskich eksperymentów nie wypalił. Ale z tym będzie inaczej. Musi być.
- Hmm… Muszę czegoś dodać… Tak… Tak… zdecydowanie muszę czegoś dodać.- Zastanawiał się, szepcząc do siebie gorączkowo. – Już wiem! Najpierw wykonam formę, którą wypełnię gliną. Potem pokryję ją żelazem, żeby wzmocnić konstrukcję… Hmm… To za mało… Musi być coś jeszcze… Zmieszam glinę z rtęcią!
Nie patrząc na późną porę, postanowił od razu zabrać się do roboty. Pierwszym krokiem było zdobycie składników. Glinę mógł wziąć z pobliskiego kamieniołomu, noc tylko temu sprzyjała. Nie będzie się martwił o to, że ktoś z grona ludzi mu „życzliwych” posądzi go o kradzież. Tylko jak ją zabrać? Małą ilość mógłby po prostu zapakować do wiadra i tak przetransportować do warsztatu znajomego kowala, ale jemu potrzebne było zbyt wiele materiału. Golem musiał być tej samej wielkości co przeciętny człowiek, może nawet większy. Nie… Musiał wymyślić coś innego niż wiadro. Coś, co pozwoliłoby mu za jednym zamachem przenieść ogromną ilość gliny. Postanowił skorzystać ze swojego ulubionego procesu, który często wybawiał go z opresji, podając mu praktycznie gotowe rozwiązanie, jakby na złotej tacy – pójdzie spać. Poślinił palce i zacisnął na knocie świecy, żeby zgasić płomień. Wytarł dłoń o nogawkę spodni, po czym położył się na kocu, rozłożonym w kącie małego pokoju. Ściągnął z ramion płaszcz i okrył się nim szczelnie. Zamknął oczy i rozluźnił ciało. „Niech przyśni mi się coś, co pozwoli mi przenieść glinę z kamieniołomów do warsztatu, niech przyśni mi się coś, co pozwoli mi przenieść glinę z kamieniołomów do warsztatu, niech przyśni mi się coś, co pozwoli mi przenieść glinę z kamieniołomów do warsztatu…” powtarzał sobie w głowie, kiedy osuwał się w sen. „… i coś do jedzenia, błagam!”. Ta ostatnia myśl przyszła nieproszona, wzbudzona kolejną falą głodu. Absalon zapadł się w czerń.
Rozwiązanie, które mu się przyśniło, było dość niespotykane i zaskakujące w swojej prostocie. Wyglądało jak sporych rozmiarów drewniana skrzynia pozbawiona klapy. Do boków skrzyni przymocowane były cztery drewniane okręgi. Czegoś takiego świat jeszcze nie widział. Każdy z okręgów toczył się jak głazy po zboczu, okręcając się i popychając urządzenie do przodu. Wehikuł uzbrojony był w metalową rączkę, „Chyba do chwytania i ciągnięcia za sobą”, pomyślał we śnie nieświadomy tego Absalon. Kiedy wstał rano, wyskoczył z prowizorycznego łoża i wziął się za rysowanie urządzenia. „Muszę takie zbudować. Dziwne to strasznie i jakieś głupawe, ale jednak pozwoli mi to na przeniesienie gliny. Muszę też dostać żelazo i rtęć… To pierwsze mogę wziąć od kowala, odpracuję u niego potem. Właściwie roztopienie metalu to też niewielki problem. A rtęć? Jedynym sensownym rozwiązaniem byłoby opłacenie ekipy poszukiwaczy rtęci, ale nie mam na to pieniędzy.” Zastanawiał się początkujący nekromanta. Rtęć była towarem deficytowym w całym Aramenie. Jedyne złoże odkryto jeszcze w czasach, w których noszenie kapeluszy nie było zabronione. Wytwórcy nakryć głowy wykorzystywali ją do produkowania eleganckich czap, jednak każdy, kto parał się tym rzemiosłem popadał w obłęd. Zawód kapelusznika był dosłownie szalenie niebezpieczny. Ostatecznie Wielki Inkwizytor Ignatius XII ogłosił obwieszczenie zakazu kapeluszy. Od tego czasu masowo wyłapywano każdego, kto miał jakąkolwiek styczność z tymi niepozornymi elementami ubioru. Rtęć zaczęto nazywać „morowymi kroplami” i nikt o zdrowych zmysłach nie zgodziłby się na poszukiwanie złóż, a tym bardziej na handel tą społecznie potępianą substancją. Nawet najwięksi bandyci wzdrygali się na sam dźwięk słowa „rtęć”. „Problemem zdobycia rtęci zajmę się później. Najpierw zbuduję pojazd na kółkach.” Postanowił Absalon i wyszedł, kierując się do warsztatu kowala, żeby pożyczyć od niego drewno, gwoździe i niezbędne narzędzia. 




Po co w ogóle się tym z Wami dzielę? Pokazując Wam oba fragmenty chciałem pokazać, że nic, co robicie nie jest pustą czynnością, która do niczego nie służy. Nigdy nie wiecie, czy ta "głupota", której nie jesteście pewni i nie wiecie jak się za nią zabrać za parę lat nie stanie się czymś, z czego będziecie naprawdę zadowoleni. Jestem przekonany, że to również nie jest moja ostateczna forma i za jakiś czas również będę mógł wrócić do tego i napisać trzecią, jeszcze lepszą wersję, jednak na teraz jestem zadowolony z tego, jaką różnicę zauważam w sposobie swojego pisania. 
Twórzcie, uczcie się i wzrastajcie w tym, co robicie. Zobaczycie, że za parę lat cofniecie się myślami w przeszłość i sami zaobserwujecie ogromną różnicę! 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stworzyłem książkę dla dzieci wykorzystując AI

 Sztuczna inteligencja (AI - artificial intelligence) stała się ostatnimi czasy nad wyraz popularna. I trudno się dziwić. Rzadko się zdarza, żeby jakiś wynalazek miał w końcu tak wiele zastosowań. Jest ona wykorzystywana w ogromnej ilości przypadków, od programowania, przez medycynę i finanse, po pracę kreatywną, jak na przykład tworzenie grafiki. AI jest ostatnio odpowiedzialne między innymi za diagnozowanie u pacjentów schizofrenii za pomocą analizy obrazów, z większym powodzeniem niż lekarze, tworzenie botów do inwestowania dających lepsze wyniki niż profesjonalni traderzy, pisanie gotowych schematów stron internetowych, czy tworzenie zaawansowanych grafik na podstawie zadanego tekstu w bardzo krótkim czasie. Wspaniale, prawda?    To zależy.  Po spopularyzowaniu AI od razu podniosły się głosy ludzi, których branża została przez nie usprawniona: Czy sztuczna inteligencja zabierze nam prace? Czy skończy się to wdrożeniem w życie scenariuszem rodem z Terminatora? A może jedyne do czego

Czy na pewno wiesz kim jesteś?

  Przeczytałem ostatnio o teorii mówiącej o tym, że obraz dotyczący naszej osoby różni się w zależności od tego, kto jest jego odbiorcą.      Inaczej mówiąc, Pani kasjerka w sklepie, którą widzisz przez krótką chwilę raz na jakiś czas może odbierać cię jako zupełnie inną osobę, niż twoi znajomi, którzy zamiast prostego szkicu mogą wykreować w swoich głowach skomplikowany tryptyk, napakowany rozmaitymi szczegółami. Tak samo, jak inaczej widzą cię twoi rodzice, rodzeństwo (jeśli takie “posiadasz”), czy współpracownicy.      Co myśli o tobie bezdomny, który oceniając twoją prezencję postanowił zagadać, żeby zapytać o parę złotych? Możliwe, że jego mniemanie na temat twoich cech osobowości pogłębi się jeszcze, zapewniając mu przy tym gratyfikację pieniężną. A co jeśli jego teza zostanie brutalnie odrzucona, kiedy z okazji tego, że dziś twój dzień nie należy do najlepszych, odmówisz mu datku? Może do tego odpowiesz coś w nie do końca miłym tonie. Nie ukrywajmy, tezę dotyczącą twojej ugodo

Dzwonią dzwonki sań, ale to… listopad

       Nadeszła jesień, a razem z nią wszystkie jesieni przymioty. Zmianę było czuć już w samym wietrze, który z dnia na dzień z ciepłego, dającego krótką ulgę w upale, zamienił się w zimny i porywisty. Złote liście kłębiły się na ulicach, poruszane co i rusz to w jedną, to drugą stronę. Z nieba nieprzerwanie siąpił gęsty, klejący deszcz, z gatunku tych, których początkowo może i nie czuć, jednak z czasem podstępnie przenikają każde ubranie. Upalne dotychczas słońce zaczęło dawać zdecydowanie mniej ciepła, a jasna, błękitno złota pogoda ustąpiła odcieniom brązu, czerwieni i wszechogarniającej szarości. Jednak zimno, opadające liście, lśniące kasztany, pomarańczowe dynie i parująca w kubku słodka, mleczna kawa nie były jedynym, co przyszło z jesienią. Ludzie cieszyli się, wkładając na siebie swetry i wyciągając z szafy grubaśne koce, inni zacierali zziębnięte ręce i narzekali, pokasłując co i rusz. Nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce miało nastąpić.      Zaczęło się niewinnie. Niek