Jakiś czas temu podczas sprzątania pokoju i pozbywania się z niego niepotrzebnych rzeczy natrafiłem na zeszyt z czasów podstawówki. Drobnym pismem zapisałem w nim trzy kartki, w których znajdowała się krótka historyjka, będąca początkiem większej przygody niedoszłego nekromanty imieniem Absalon. Nekromanta ten poszukiwał sposobu na stworzenie golema. Historia skończyła się tak samo szybko jak rozpoczęła, porzuciłem ten pomysł i do tej pory nie kontynuowałem pisania tej historii. Wniknęła ona jednak gdzieś głęboko we mnie, zostając jak drzazga i uwierając mnie, jakby szeptała mi do ucha "zacząłeś mnie, więc mnie skończ". Dzisiaj postanowiłem przeprowadzić pewien eksperyment i sprawdzić, jak na przestrzeni lat rozwinął się mój warsztat pisarski, poddając się przy okazji podszeptom historii o golemie. Przepisałem całość do komputera, a następnie przeredagowałem tak, jakbym pisał tę opowieść od nowa, bazując jednak na podstawowych elementach znajdujących się w oryginale. Jeżeli jesteście ciekawi, co z tego powstało, zapraszam Was do lektury.
Absalon siedział pochylony nad starą, poniszczoną księgą. Długim, farbowanym na czarno gęsim piórem zapisywał tłumaczenie łacińskiej
inskrypcji nagrobnej. Przez cały dzień odwiedzał niezliczone cmentarze,
poszukując wyrytego w kamieniu słowa „golem”. Liczył na to, że uda mu się
natrafić na jakiekolwiek wskazówki, które choć trochę przybliżą go do
stworzenia glinianego człowieka. Gdyby tylko udało mu się tchnąć w niego życie,
stałby się swoistym panem stworzenia. Zostanie nekromantą spędzało mu sen z
powiek. Potrafił godzinami marzyć o tym, jak przywołuje niezliczone armie
potworów, które niczym marionetki służą mu i bez mrugnięcia okiem spełniają
każdy z jego rozkazów. Proste, rozpadające się krzesło, na którym siedział,
stawało się wtedy wspaniałym tronem, a on trwał na nim, jakby był tutaj od
zawsze, nieruchomy, ze srogim obliczem i dłońmi splecionymi wokół złotego medalionu,
w którym od stuleci zaklęte było jego własne serce. Jego własny, zatrzymany w
bezczasie mięsień. Źródło nieśmiertelności. Tajemnica, o której wiedział tylko
on. Póki co, sposoby przywoływania potworów pozostawały jednak w sferze imaginacji
młodzieńca. Niezmordowanie wynajdował nowe zaklęcia, które nie dawały żadnego
widocznego skutku. Wszyscy powtarzali mu, że jest świrem, lunatykiem, szalonym
marzycielem, zafiksowanym na pokonaniu śmierci, jednak on wierzył, że jeśli tylko
będzie wytrwały w próbach, ostatecznie uda mu się osiągnąć swój cel.
Poniższy fragment jest połową zapisanej opowieści. Ze względu na rozmiary powstałego tekstu postanowiłem podzielić go na dwie części. Najpierw zamieszczam Wam mój nieporadny oryginał, a następnie nową, ulepszoną wersję. Mam nadzieję, że się spodoba!
Oryginał, zapisany w podstawówce:
Absalon siedział pochylony nad swoją pracą. Chciał zostać
nekromantą i wymyślał sposoby przywoływania potworów. Teoretycznie coś takiego
jest niemożliwe, ale on wierzył w to, że kiedyś mu się uda. Jego życie nie było
wystarczająco dla niego ciekawe. Praktycznie całe dnie spędzał albo w knajpie
na samotnym upijaniu się, albo na wymyślaniu coraz nowszych sposobów na
stworzenie lub przywołanie potwora. Dzisiaj wybrał drugą opcję, bo brakowało mu
pieniędzy na alkohol. Absalon był wychudzony, nosił podarte ubrania i ogólnie
źle wyglądał. Ale nie przejmował się tym. Nigdy niczym się nie przejmował. Co
najwyżej tym, że nie wychodzą mu jego eksperymenty. Na przykład ten, nad którym
właśnie pracował. Tworzył potężnego golema z gliny oraz żelaza.
- Hmm… Muszę czegoś dodać… Tak… Tak… zdecydowanie muszę
czegoś dodać.- Mruczał pod nosem. – Już wiem! Zrobię formę z gliny, odbiję w
żelazie, a potem do gliny dodam rtęci!
Powiedział i wziął się do roboty. Najpierw musiał zdobyć
składniki. Glinę mógł wziąć z kamieniołomu, ale musiał zrobić to w nocy, aby
nikt nie posądził go o kradzież.
Małą ilość mógłby po prostu schować w wiadrze i wynieść, ale
jemu potrzebna była duża ilość. Nie, musiał wymyśleć coś, co pozwoliłoby mu
zabrać wiele gliny za jednym razem. „Może coś w rodzaju małego pojazdu na
kółkach?” Pomyślał Absalon. „Muszę go zbudować. Skądś musiał zdobyć także żelazo i rtęć. Roztopione, gorące żelazo musiałby
zrobić sam, ale kruszec kupi u kowala. A rtęć? Absalon nie miał wystarczająco
wiele pieniędzy, żeby opłacić ekipę poszukującą tego metalu. Był on trudno
dostępny w całym raju Aramenu. Mógłby zapłacić magom za wydobycie go prosto z
ziemi, lecz mieli oni drakońsko wielkie ceny za rzucenie jakiegokolwiek czaru.
- Problemem zdobycia rtęci zajmę się później. Najpierw
zbuduję pojazd na kółkach. – Powiedział sam do siebie początkujący nekromanta i
wyszedł po drewno i gwoździe.
Oraz moja wersja, napisana dzisiaj (04.04.2020):
Poza marzeniami o przeobrażeniu się w okrutnego maga śmierci,
życie Absalona nie było dla niego wystarczająco ciekawe. Młodzieniec zazwyczaj
spędzał całe dni siedząc samotnie w obskurnej knajpie „Rigor mortis”, skupiającej
większość z męt i szumowin zebranych z całego miasteczka. Często upijał się do
nieprzytomności i zastygał nad kuflem, do czasu, aż znajomy gospodarz nie
wyrzucił go za drzwi. Nierzadko w gospodzie wybuchały też wzniecane raz po raz
mordobicia. Siedział wtedy niewzruszony czekając, aż w ruch pójdą noże. Na błysk
ostrza Absalon ożywiał się, siedząc jak na szpilkach, obserwując rozwój
wypadków. Wyczekiwał, ukradkiem wyglądając, czy na ziemię nie spada czasem odcięte
ucho lub urwany palec któregoś z zakapiorów. Jeśli dopisało mu szczęście, schylał
się szybko i podnosił zdobycz, chowając ją do przepastnych kieszeni brudnego,
porwanego płaszcza. W mniemaniu młodego czarownika, odcięte uszy, nosy i palce były
podstawowymi składnikami preparatów, przechowywał je więc, susząc na słońcu lub
wrzucając do słojów i zalewając rozmaitymi płynami. Dziś nie miał jednak pieniędzy
na alkohol, musiał więc wykazać się kreatywnością i odnaleźć jakiś inny niż
pobyt w karczmie sposób na obcowanie z życiem i śmiercią. Znał tylko jeden typ
miejsc lepszy do przebywania z duszą na ramieniu niż knajpy. Cmentarze.
Najbliższy z nich był zapuszczonym żydowskim cmentarzyskiem, który pamiętał z
dzieciństwa. Kiedy dotarł do niego, stanął przy jednym z nagrobków, wpatrując
się tępo w przestrzeń, wspominając beztroskie czasy, w których jego jedynym
problemem było poszukiwanie skrzydeł nietoperzy i pilnowanie tajemnego fortu. Nagle,
Absalon mrugnął zaskoczony. Zauważył, że zaraz pod imieniem Maharal, wyrytym na
kamiennej płycie widniał ledwo widoczny napis. Inspiravit in anima golem.
To było jak dar od losu! Przez lata wypytywał o golema wszystkich okolicznych
mędrców, jednak nikt nie potrafił powiedzieć mu niczego konkretnego. Tyle dni
spędził na bezowocnych poszukiwaniach, a tu właśnie teraz, całkowitym przypadkiem
natrafił na to magiczne słowo! Nie mógł w to uwierzyć. Przez resztę dnia biegał
jak opętany po wszystkich znanych mu cmentarzach i przeglądał każdy z mijanych nagrobków.
Wędrował niezliczonymi alejkami, wypatrując upragnionych pięciu liter, jednak wszystko
to było na nic. Jego próby i starania skończyły się dokładnie tam, gdzie się rozpoczęły.
Grób Maharala wydawał się jedynym tropem, mogącym naprowadzić go na rozwiązanie.
Powrócił więc na mały, zapomniany przez ludzi cmentarzyk, znajdujący się
nieopodal nieczynnej, rozpadającej się synagogi. Słońce chyliło się już ku
zachodowi. Zmrużył oczy i badawczo przyjrzał się nagrobkowi. Prostokątna,
kamienna płyta zwieńczona była trójkątem. W prawym górnym rogu zauważył niewielką
płaskorzeźbę. Musiała być bardzo stara, szczegóły wytarły się, zniszczone przez
liczne śnieżyce, wichury i upały. Przedstawiała czaszkę, spoczywającą bokiem na
otwartej księdze. Absalon poczuł jak wzdłuż kręgosłupa przemyka dreszcz podekscytowania.
Wyciągnął rękę i nacisnął na czaszkę. Ku jego zdziwieniu, nie wyczuł żadnego
oporu. Kończyna zagłębiła się w nagrobku aż po ramię, nie napotykając na jakąkolwiek
solidną strukturę. Zupełnie jakby przeniknął przez tę kamienną płytę! Poczuł,
jak ekscytacja ustępuje narastającej grozie. Jak to możliwe?! Wiedział, że
magia istnieje, sam znał wielu magów, mimo tego, że nie korzystał z ich usług,
wycenianych na drakońskie sumy, ale nikt nigdy nie wspominał nawet o portalach
ukrytych w nagrobkach! Sięgnął ręką dalej, opierając się kolanami o usypany
przed laty pagórek. Sondował zagłębienie, machając dłonią w górę i w dół. Po
paru próbach natrafił wreszcie na coś, co dało się uchwycić. Było miękkie i szeleszczące.
Złapał to mocno palcami i wyciągnął rękę. Spojrzał na przedmiot. Ściskał pomiętą
kartkę papieru. Rozwinął ją ostrożnie, żeby zobaczyć, co jest na niej napisane.
Ciemnoczerwone litery ukazały mu się przed oczami: EMET.
-Emet… Emet… Chwilę… Coś mi to przypomina… - Zgarbiony nad
kartką młodzieniec zaczął mamrotać do siebie, żeby odnaleźć odnaleźć w umyśle
potrzebną informację. – Ha! – Wykrzyknął po chwili. Przypomniał sobie, skąd
kojarzy to słowo. Pewien nawiedzony pustelnik opowiedział mu kiedyś legendę o
golemie. W jego opowieści, pewien żydowski duchowny stworzył człowieka z gliny,
w którego usta włożył pergamin z napisem „Emet”, czyli Prawda. Kiedy to zrobił,
stwór ożył, siejąc panikę i spustoszenie wśród wrogów rabina. Absalon nigdy nie
potraktował na poważnie słów starca. Przez większość czasu bełkotał on niezrozumiałe
rzeczy. W trakcie pamiętnej rozmowy, pierwsze co wyszło z jego ust to „Wiesz,
chłopcze, lizanie moich oczu może uwolnić cię od artretyzmu. Próbowałem to
wiem.”, a zaraz po opowieści o golemie pustelnik dodał : „Tak, tak, wspomnisz
moje słowa. Kiedyś na świecie każdy będzie nosił w kieszeni przedmiot, który w
mgnieniu oka umożliwi mu rozmowę z osobą znajdującą się w tym samym czasie w dowolnym
miejscu na świecie!”. Jak można brać pod rozwagę zdania wypowiadane przez
kogoś, kto plecie takie głupoty? Teraz jednak powróciły one do domorosłego
nekromanty z pełną mocą. Ta malutka kartka była jego kluczem do świata czarnoksiężników.
Musi stworzyć potężnego golema z gliny i żelaza. Kiedy to zrobi, włoży
potworowi do ust i wszyscy poznają potęgę wielkiego Absalona!
Młodzieniec wrócił do swojego ciasnego pokoiku, który za psi
grosz wynajmował od świeżo upieczonej wdowy po kacie, straconym na szafocie za
nadgorliwą pracę. Kat wymachiwał toporem tak sprawnie i tak szybko, że kiedyś z
rozmachu skrócił o głowę nie tylko chłopca obwinionego o kradzież gęsi, lecz
także herolda, który odczytywał wyrok. Po tamtym incydencie sam stał się ofiarą
bezlitosnego systemu. Chłopak przekręcił klucz w zamku i odpalił kopcącą świecę
domowej roboty, żeby rozświetlić nieco pomieszczenie. Usiadł na krześle i otworzył
pospiesznie księgę, której używał do spisywania wszelakich sposobów przywołań,
po czym napisał gęsim piórem „Inspiravit in anima golem”. Po raz kolejny
sięgnął do zakurzonych zakamarków swojego umysłu i przetłumaczył inskrypcję. „Tchnął
życie w golema”. Długo patrzył w zadumaniu na zapisane przez siebie słowa. Wszystko
jasne. Jego plan musi się powieść! Absalonowi zaburczało w brzuchu. Z jego trzewi
wydobył się dźwięk przypominający pomruk niedźwiedzia. Był głodny i wymizerniały,
jednak nie przejmował się tym. Właściwie nigdy niczym się nie przejmował, co
najwyżej tym, że do tej pory żaden z jego wizjonerskich eksperymentów nie
wypalił. Ale z tym będzie inaczej. Musi być.
- Hmm… Muszę czegoś dodać… Tak… Tak… zdecydowanie muszę
czegoś dodać.- Zastanawiał się, szepcząc do siebie gorączkowo. – Już wiem! Najpierw
wykonam formę, którą wypełnię gliną. Potem pokryję ją żelazem, żeby wzmocnić
konstrukcję… Hmm… To za mało… Musi być coś jeszcze… Zmieszam glinę z rtęcią!
Nie patrząc na późną porę, postanowił od razu zabrać się do
roboty. Pierwszym krokiem było zdobycie składników. Glinę mógł wziąć z pobliskiego
kamieniołomu, noc tylko temu sprzyjała. Nie będzie się martwił o to, że ktoś z grona
ludzi mu „życzliwych” posądzi go o kradzież. Tylko jak ją zabrać? Małą ilość
mógłby po prostu zapakować do wiadra i tak przetransportować do warsztatu
znajomego kowala, ale jemu potrzebne było zbyt wiele materiału. Golem musiał
być tej samej wielkości co przeciętny człowiek, może nawet większy. Nie… Musiał
wymyślić coś innego niż wiadro. Coś, co pozwoliłoby mu za jednym zamachem
przenieść ogromną ilość gliny. Postanowił skorzystać ze swojego ulubionego procesu,
który często wybawiał go z opresji, podając mu praktycznie gotowe rozwiązanie,
jakby na złotej tacy – pójdzie spać. Poślinił palce i zacisnął na knocie świecy,
żeby zgasić płomień. Wytarł dłoń o nogawkę spodni, po czym położył się na kocu,
rozłożonym w kącie małego pokoju. Ściągnął z ramion płaszcz i okrył się nim
szczelnie. Zamknął oczy i rozluźnił ciało. „Niech przyśni mi się coś, co
pozwoli mi przenieść glinę z kamieniołomów do warsztatu, niech przyśni mi się
coś, co pozwoli mi przenieść glinę z kamieniołomów do warsztatu, niech przyśni
mi się coś, co pozwoli mi przenieść glinę z kamieniołomów do warsztatu…” powtarzał
sobie w głowie, kiedy osuwał się w sen. „… i coś do jedzenia, błagam!”.
Ta ostatnia myśl przyszła nieproszona, wzbudzona kolejną falą głodu. Absalon
zapadł się w czerń.
Rozwiązanie, które mu się przyśniło, było dość niespotykane
i zaskakujące w swojej prostocie. Wyglądało jak sporych rozmiarów drewniana
skrzynia pozbawiona klapy. Do boków skrzyni przymocowane były cztery drewniane
okręgi. Czegoś takiego świat jeszcze nie widział. Każdy z okręgów toczył się
jak głazy po zboczu, okręcając się i popychając urządzenie do przodu. Wehikuł uzbrojony
był w metalową rączkę, „Chyba do chwytania i ciągnięcia za sobą”, pomyślał
we śnie nieświadomy tego Absalon. Kiedy wstał rano, wyskoczył z prowizorycznego
łoża i wziął się za rysowanie urządzenia. „Muszę takie zbudować. Dziwne to
strasznie i jakieś głupawe, ale jednak pozwoli mi to na przeniesienie gliny.
Muszę też dostać żelazo i rtęć… To pierwsze mogę wziąć od kowala, odpracuję u
niego potem. Właściwie roztopienie metalu to też niewielki problem. A rtęć? Jedynym
sensownym rozwiązaniem byłoby opłacenie ekipy poszukiwaczy rtęci, ale nie mam
na to pieniędzy.” Zastanawiał się początkujący nekromanta. Rtęć była towarem
deficytowym w całym Aramenie. Jedyne złoże odkryto jeszcze w czasach, w których
noszenie kapeluszy nie było zabronione. Wytwórcy nakryć głowy wykorzystywali ją
do produkowania eleganckich czap, jednak każdy, kto parał się tym rzemiosłem
popadał w obłęd. Zawód kapelusznika był dosłownie szalenie niebezpieczny. Ostatecznie
Wielki Inkwizytor Ignatius XII ogłosił obwieszczenie zakazu kapeluszy. Od tego
czasu masowo wyłapywano każdego, kto miał jakąkolwiek styczność z tymi
niepozornymi elementami ubioru. Rtęć zaczęto nazywać „morowymi kroplami” i nikt
o zdrowych zmysłach nie zgodziłby się na poszukiwanie złóż, a tym bardziej na
handel tą społecznie potępianą substancją. Nawet najwięksi bandyci wzdrygali
się na sam dźwięk słowa „rtęć”. „Problemem zdobycia rtęci zajmę się później.
Najpierw zbuduję pojazd na kółkach.” Postanowił Absalon i wyszedł, kierując
się do warsztatu kowala, żeby pożyczyć od niego drewno, gwoździe i niezbędne
narzędzia.
Po co w ogóle się tym z Wami dzielę? Pokazując Wam oba fragmenty chciałem pokazać, że nic, co robicie nie jest pustą czynnością, która do niczego nie służy. Nigdy nie wiecie, czy ta "głupota", której nie jesteście pewni i nie wiecie jak się za nią zabrać za parę lat nie stanie się czymś, z czego będziecie naprawdę zadowoleni. Jestem przekonany, że to również nie jest moja ostateczna forma i za jakiś czas również będę mógł wrócić do tego i napisać trzecią, jeszcze lepszą wersję, jednak na teraz jestem zadowolony z tego, jaką różnicę zauważam w sposobie swojego pisania.
Twórzcie, uczcie się i wzrastajcie w tym, co robicie. Zobaczycie, że za parę lat cofniecie się myślami w przeszłość i sami zaobserwujecie ogromną różnicę!
Komentarze
Prześlij komentarz