Jeżeli znacie mnie trochę lepiej, możliwe, że udało wam się
poznać jedną z moich przywar, z którą od niedawna zacząłem wzmożoną walkę. O co
chodzi? O słomiany zapał. Od kiedy pamiętam nie kończyłem rzeczy. Zaczynałem
kolejne opowiadania, książki, wiersze, jeden po drugim, przez jakiś czas
interesując się wszystkim, co związane z daną tematyką, tylko po to, żeby zaraz
porzucić wszystko, co udało mi się napisać i dać się ponieść kolejnej fascynującej
przygodzie. Zapiski ginęły potem na kolejnych dyskach twardych, żyjąc
niedokończone gdzieś głęboko we mnie, dając mi poczucie tego, że raczej nie uda
mi się przeprowadzić ich bezpiecznie na drugą stronę mostu, na które je wepchnąłem.
Z drugiej strony, muszę przyznać, że w zaczynaniu historii doprowadziłem się do
mistrzostwa. Mogę namiętnie zaczynać historię, nadawać im życie i pozostawiać
na pastwę domysłów. Tutaj jakiś
tajemniczy gość, tutaj prywatny detektyw. Z lewej błyskotliwe przemyślenia, z
prawej sielankowy opis przechodzenia przez park. Na przemian motywacyjne i
nihilistyczne nastroje, które przemykają niezauważone, zbyt mało rozbudowane,
by komukolwiek je pokazać. Początki zawsze są ciekawe i ekscytujące, problem,
żeby potem nie zanudzić, żeby czasem nie zniechęcać czytelnika. Póki dopiero uczę
się opisywania dłuższych historii, wpadł mi do głowy szalony pomysł – Dlaczego miałbym
nie stworzyć samych początków? Zacząłem więc pisać historie i umieszczać je w
pliku opisanym „Kolejny projekt, którego nie ukończę”. Parę z nich postanowiłem
pokazać Wam dzisiaj, drodzy czytelnicy. Niektóre napisałem bardzo dawno temu, niektóre powstały dzisiaj.
Zanim jednak zaczniecie, ostrzegam. Jeden
z fragmentów jest dosyć kontrowersyjny, dlatego postanowiłem zamieścić go na samym
końcu. Jeżeli jesteście ludźmi o słabszych nerwach, spokojnie możecie go
pominąć.
***
Zmarnowałem masę czasu w moim życiu. Głównie czekając na
wielkie przygody, które powinny nadejść i pojawić się na progu mojego domu.
Oczekiwałem, że zapukają do mnie w postaci szarego człowieka z długą siwą
brodą. Pragnąłem wyruszyć w podróż swojego życia udając, że robię to wbrew
sobie, że przeistacza mnie to ze znudzonego i wymiętego przez czas mieszczucha
w awanturnika i zawadiakę z krwi i kości. Nocami marzyłem, żeby chociaż we śnie
zobaczyć wielkie podwodne miasta, które, zapomniane przez czas, trwają w swojej
formie niezmienione od tysiącleci. Chciałem wylegiwać się na plażach, by moment
później móc znaleźć się w ciemnej jaskini pełnej skolopendr i nietoperzy.
Ciągłych bodźców. Tego mi było trzeba. Niestety. Całe moje dotychczasowe życie
stało w opozycji do przygód. Jedynymi z nich były pęknięte rączki w kolejnych
zgrzewkach butelek z wodą, które namiętnie niosłem do domu, bezsenne noce
spędzane na słuchaniu głośnych popijaw u sąsiadów lub usunięcie jedynej linii
autobusowej dowożącej mnie na co dzień do pracy. Każda z nich na pewno zapisała
się w mojej pamięci, ale zdecydowanie nie był to rodzaj wspomnień, którymi
desperacko łaknąłem zapełnić swój mózg. Pragnąłem przygody, która na zawsze odmieni
moje życie. Poruszy strunę awanturnika, a ja zapiszę się już na zawsze w
kartach historii, jako Franciszek Wspaniały lub Franek Gromowładny. Nigdy nie
przypuszczałem, że wszystko odmieni się przez jedną przypadkową wizytę w
prosektorium.
***
Otworzyłem buteleczkę. Trzask pękającej zawleczki
przypominał mi łamanie kości. Spojrzałem na przezroczysty płyn, przysunąłem do
twarzy. Powąchałem. Ostry zapach uderzył mnie w nozdrza powodując lekkie
ściśnięcie żołądka. Wziąłem głęboki wdech, przyłożyłem szyjkę do ust i
pozwoliłem alkoholowemu roztworowi zapełnić jamę ustną. Potrzymałem chwilę
czując wzbierającą falę śliny. Przełknąłem. Poczułem jak delikatny ogień
rozlewa się po moich wnętrzach a oczy nadbiegają łzami. Zwalczyłem w sobie
uczucie nudności i wydmuchałem powietrze z płuc. Receptory rozszalały się,
przynosząc efekt odrealnienia i oddalenia od kłopotów. Rozluźniłem się i
opadłem na fotel. Ach! Jak dobrze jest mieć w sobie tę gorzką truciznę, która
otumania zmysły, koi zszargane nerwy. Zapaliłem lampkę stojącą bukowej ławie
rzeźbionej w motywy walki ze smokami. Przyjrzałem się im. Jeszcze jeden łyczek
płynu ze szklanej butelki i tak jak one mógłbym ziać ogniem, zamieniając ludzi
w popiół, gdy staną mi na drodze. Zacisnąłem pięści i zamknąłem oczy. Fioletowe
plamy wirowały pod powiekami niczym rozszalały cyklon wpuszczony do automatu do
gry w pinball. Rozsiadłem się wygodnie i
zapaliłem cygaro. Posiedzę tu jeszcze trochę. Mafia nie czeka, kiedy jesteś jej
szefem. Dopiero jutro zajmę się problemem, jaki sprawił mi zamach na Lincolna.
***
Otworzyłem oczy. Dzwonił telefon.
Przesunąłem palcem zieloną słuchawkę, żeby odebrać.
-Halo? Pan Gladwell? – kobieta
zapytała niepewnie, z nutą wahania w dość melodyjnym, wysokim głosie.
- Tak to ja. Dzień dobry. W czym
mogę pomóc? – odparłem, kładąc sobie przedramię na twarzy, zasłaniając oczy,
które raziło światło wyświetlacza.
- Mówi Missy. Dzisiaj zabito mojego
męża, Malcolma. Był senatorem, który na boku prał brudne pieniądze pochodzące z
lewych interesów jego kolegów z parlamentu. Obawiam się o swoje życie. Błagam,
musi mi pan pomóc, panie Gladwell!
Uśmiechnąłem się półgębkiem. Wspaniale.
Kolejny dzień, kolejna sprawa. Martwy senator i jego żywa bogata żona. Wygląda
na to, że do mojej kieszeni znów wpadnie mi trochę szmalu.
***
Leżałem na łóżku, kiedy się zaczęło. Wielki poduszkowiec podleciał
prawie pod mój balkon. Gdzieś daleko stąd słychać było wycie syren. Śmigłowce pruły
przez niebo, zasłaniając słońce, zrzucając bomby na niczego niespodziewających
się ludzi. Zastępy ludzi ubranych w maski przypominające głowę konia wkroczyły
do miasta, strzelając do każdego, kto próbował uciekać. Przekręciłem się na
drugi bok. Wojna nie wojna, ale spać przecież trzeba.
***
Patrzyłam na niego jak siedział niespokojnie, przebierając
nogami i ruszając szczęką. Przed sobą trzymał szklankę wody, którą na przemian brał
w rękę i odkładał, nie pijąc jej jednak. Wyrzucał z siebie potok słów, który
przypominał serie wystrzeliwane z karabinu maszynowego.
- Co to właściwie znaczy, być sobą? Żyjemy związani pętlami
społecznych zawiłości. Musimy dostosowywać się, nie wychodzić poza szereg.
Najlepiej być zwykłym, a właściwie im bardziej zwykłym w ten naturalny sposób.
Naturalny, równy, taki sam, jak każdy. Nie bądź szaleńcem. Nie bądź
niezrozumiały. Im bardziej schematyczny, cykliczny, im bardziej wesoły,
uporządkowany i pedantyczny, tym lepiej. Tekst „Ja chcę w życiu mieć sterylnie”
Palucha bije rekordy popularności. Żadnych złych ludzi, żadnych zdrajców,
niepoprawnych, myślących inaczej. Ostracyzm społeczny- tego się boimy. Ktoś nas
wyzwie? Niedobrze, żal by było, gdyby ktoś nas nie lubił. Kochamy się
upodabniać do innych, zamiast szukać siebie. Szukać siebie w innych to prosta recepta
na zostanie szarym człowiekiem. Z wygodnym życiem i pustką w sercu. Z wesołą
sposobnością, prezencją najlepszego celebryty. Piękne ząbki, nienaganny ubiór,
prosto od fryzjera. Tak się teraz żyje. Zajebiste autko, dom, rodzina.
Wartości, które się liczą. Gdzie tam własne zdanie, chrzanić niezgodę na
nierówności społeczne, chyba, że identyfikujesz się jako lewak. Chory kraj,
chorzy ludzie. Bądźmy nowocześni. Bądźmy eko! Nie jedzmy mięsa, nie palmy
papierosów, nie pijmy alkoholu! W górę chorągwie, partio robotnicza! Do pracy!
Do walki o równość płci, a szczególnie kobiet! Kochajmy się, o ile nie
wystajemy poza schematy. Ale Joker to zajebisty film, bo żyjemy w
społeczeństwie… No, będę się zbierał, kochana. Miło się gadało, ale muszę
lecieć. Kampania wyborcza sama się nie zrobi.
***
Szedłem przez ulicę, kiedy to się stało. Pogrążony w myślach
o kolejnych ratach kredytu, rachunkach i żonie, która pewnie już czeka na mnie
wkurzona, że musiałem pracować w Wigilię nawet nie zauważyłem, kiedy przed moją
skromną osobą wyrosła nagle ciężarówka. Przejechała przez pasy, na których się
znajdowałem i wyhamowała dopiero po tym, jak z pełnym impetem uderzyła we mnie swoim
monstrualnym grillem. Nie zdążyłem nawet przekląć, a już lewitowałem w
powietrzu, patrząc w przerażeniu na swoje zmiażdżone ciało.
- O stary. Tego to chyba żaden blacharz nie wyklepie. –
Powiedział duch, który pływał nad ziemią, unosząc się między kierowcą i moim
ciałem, popijając od czasu do czasu z niebieskiego, półprzezroczystego kubka z
napojem gazowanym. – Witaj w naszym świecie, stary! Pewnie jesteś tu nowy.
Poczekaj tu chwilę, na pewno zaraz ktoś cię oprowadzi.
***
- Co robisz? - Zapytał malutki smok, który leciał spokojnie nad moim prawym ramieniem. - Nieczęsto spotykamy tu ludzi.
- Uciekam. - Wydyszałem resztkami sił, skupiając się na tym, żeby nie wywrócić się na kolejnych korzeniach, wyrastających pode mną jeden za drugim.
- A, to by wyjaśniało tych wszystkich zbrojnych na koniach, którzy pędzą za tobą. Fajnie, dawno już nie działo się tu nic ekscytującego. Dlaczego cię gonią?
- Ukradłem amulet Wielkiego Czarnoksiężnika. - Przyznałem, uznając, że smok nie należy do jego świty. - Słuchaj, naprawdę miło cię poznać, ale ledwo oddycham.
- Dlaczego nie wsiądziesz na mnie? Trzeba było od razu mówić! - Wykrzywił pysk i spojrzał na mnie z wyrzutem.
Zerknąłem w bok. Malutki smok zdecydowanie przestał być taki malutki. Zatrzymałem się na chwilę i wskoczyłem na niego, pomagając sobie pobliskim drzewem. Wzbiliśmy się w górę. Konni posłali za nami pociski z kusz, ale było już za późno. Dzięki jednej przyjaznej istocie udało mi się uciec.
- Uciekam. - Wydyszałem resztkami sił, skupiając się na tym, żeby nie wywrócić się na kolejnych korzeniach, wyrastających pode mną jeden za drugim.
- A, to by wyjaśniało tych wszystkich zbrojnych na koniach, którzy pędzą za tobą. Fajnie, dawno już nie działo się tu nic ekscytującego. Dlaczego cię gonią?
- Ukradłem amulet Wielkiego Czarnoksiężnika. - Przyznałem, uznając, że smok nie należy do jego świty. - Słuchaj, naprawdę miło cię poznać, ale ledwo oddycham.
- Dlaczego nie wsiądziesz na mnie? Trzeba było od razu mówić! - Wykrzywił pysk i spojrzał na mnie z wyrzutem.
Zerknąłem w bok. Malutki smok zdecydowanie przestał być taki malutki. Zatrzymałem się na chwilę i wskoczyłem na niego, pomagając sobie pobliskim drzewem. Wzbiliśmy się w górę. Konni posłali za nami pociski z kusz, ale było już za późno. Dzięki jednej przyjaznej istocie udało mi się uciec.
***
- Wiesz co mówił? Pamiętam każde słowo, jakby to było dosłownie przed chwilą. Powtórzę ci je, jeśli jesteś pewna, że tego chcesz. Niektórych rzeczy nie da się po prostu wymazać z pamięci.
- Chcę. – Powtórzyłam. Musiałam wiedzieć, co się stało.
- Ostatnie jego słowa: „Zasztyletowałem tego bachora. Ciągle krzyczał i krzyczał, a ja pragnąłem tylko spokoju. Ciszy, w której mógłbym się pogrążyć. A on się non stop darł. Nie wiem skąd brał siłę na to, ale nie dało się tego wytrzymać. To wziąłem nóż i zajebałem. Jeszcze trochę trwało, zanim przestał gulgotać, pieprzony. Zdążyłem wypić dwie dwusetki w tym czasie, ale to tylko trochę uleczyło ból głowy. Daj no mi jeszcze trochę tej swojej wódki, co, młody?” Nie dolałem mu wódki. Zaprowadziłem go do piekarnika i biłem jego głowę drzwiczkami tak długo, aż przestał się ruszać.
- Nie masz trochę wyrzutów sumienia, że go zabiłeś? Potwór, ale jednak masz na sumieniu człowieka. – Spytałam, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej.
- Nie. Dałem mu spokój, którego tak bardzo pragnął. – Wzruszył ramionami i złapał za czarny worek leżący na ziemi. – Nikomu więcej już krzywdy nie zrobi.
Komentarze
Prześlij komentarz