Przejdź do głównej zawartości

Pisanie automatyczne

Z racji tego, że jest to już siedemdziesiąty post na blogu, postanowiłem poświęcić go tematowi pisania automatycznego oraz swoim przemyśleniom, które dzięki niemu mogły ujrzeć światło dzienne.

Czym to właściwie jest? Pisanie automatyczne jest związane z tworzeniem tekstu pisanego bez udziału świadomości. Carl Gustav Jung cenił sobie podobno tę formę wyrazu. Wiecie, Jung, ten szwajcarski psychiatra, który przez część życia kumał się z Freudem i który przyczynił się do tego, że teraz mówi się do kogoś, że ma kompleksy, albo do tego, że dzielimy ludzi na introwertyków i ekstrawertyków. Uważał on, że dzięki pisaniu automatycznemu możemy zajrzeć w głąb podświadomości. Ujrzeć jej w całości nie sposób, ale kto nie chciałby odsłonić przed sobą chociaż kawałka swojej osoby? Mnie osobiście ten temat bardzo pociąga.
Pierwszy raz spróbowałem czegoś na kształt wolnego pisania trzy miesiące temu, zachęcony informacją, że podobno praktykował je Jack Kerouac. Kerouac to przedstawiciel ruchu bitników, których twórczość jest osobliwa i intensywna, ale pozostaje w człowieku na długi czas po przeczytaniu. Wolne pisanie trochę różni się od automatycznego, ponieważ tutaj piszemy dla rozgrzewki. Nie trzeba się przejmować stylistyką, gramatyką, czy sensem zawartym w pisanym właśnie tekście. Głównie chodzi o to, żeby praktykować wypluwanie z siebie słów, formułowania myśli i przelewania ich na papier. Wiadomo, że blokada twórcza nie jest czymś miłym i przyjemnym, więc ludzie próbują swoich sił, żeby jakoś tę przeszkodę zwalczać. Jedną z takich praktyk jest szybkie i nieprzerwane pisanie.

Postanowiłem wpłynąć na suchego przestwór oceanu i zabrałem się szybko do wolnego pisania. Przesunąłem fotel w dogodne miejsce. Siadłem z laptopem przy kominku. Wpatrzyłem się na chwilę w ogień, po czym zamknąłem oczy i wziąłem się do pisania.

Na początku nie działo się nic. Jedyne co miałem w głowie to "pisz w kółko ffgfgfgfgfgfg, żeby tylko coś klikać, potem jakoś to poleci samo". Potem wypłynął ze mnie następujący tekst:

"nie możesz bo to się nie należy. myślę że nie da się pisać tak, żeby nikt Cię nie rozpraszał, po prostu jest to niemożliwe. jestem niebieskim karpiem pływającym w odmętach nilu, który zostanie zapisany kartkami nieczystych myśli i wspomnień, które nie są nasze. Wszystko co przyszło i poszło jest tylko niemożliwym do spełnienia, ponieważ nie istnieje. Istnieje tylko teraz. a teraz jest już. jest nagłym, niespodziewanym wzlotem który dąży tylko do twojego upadku. przeszkadzają ciągle i nie ma się wymyślić weź ich stąd. wzgórza edenu, błagam przyjdźcie po nie błagam. nie mogę tak żyć. trzeba coś zrobić. może na przykład zjeść. zjechać z krawędzi ekranu jak nienarodzone dziecko. nie można tak. nie, uważaj na mnie. literówki się poprawi, teraz się skup na flow. musisz. po prostu musisz być sobą, a wtedy cię odnajdzie zło. zło, które pędzi, czeka, cierpliwie na ciebie aż się zestawisz (zestalisz?)  z innymi."

Tutaj się zatrzymałem. No bo w końcu o czym my tu gadamy. Miałem zajrzeć w podświadomość, a tu nagle się okazuje, że jakieś zło ma mnie odnaleźć? To ja podziękuję. Wolę sobie posiedzieć przy tym kominku i zajmować się swoimi sprawami. Zło niech sobie patrzy zza winkla, jeśli ma akurat taką ochotę, ale niech mnie nie dotyka. Najlepiej jak mi da spokój. Bliżej mi w końcu do myśli Epikura, co od zła, bólu i cierpienia nakazywał uciekać lub do stoików, którzy postanawiali być wobec niego tak obojętni, jak kamień leżący przy rzadko uczęszczanej drodze.

Zostawiłem ten temat i w ogóle przestałem się tym przejmować. Inna sprawa, że podświadomość rządzi się swoimi zasadami.

Minęło parę miesięcy, poddałem się paru wyrzeczeniom i rzuciłem się do walki z samym sobą. Wydaje mi się, że to zło, które na mnie czekało, to moje negatywne cechy, które odrzucają zarówno mnie od siebie jak i innych ludzi. Nie da się zmieniać świata, kiedy samego siebie się nie szanuje. Dlatego próbuję stawić czoła złu, które w sobie widzę. Nie twierdzę, że to się udaje, w końcu to ogromnie ciężka praca. Możliwe, że do końca życia mi się nie uda. Ale co mam zrobić z tego powodu, przecież się nie poddam, mówiąc, że "jestem jaki jestem i inni mają sobie z tym radzić". To dopiero egoistyczne podejście. Staram się zaorać tę kamienistą glebę, którą nazywam duszą. Została pozostawiona sobie a muzom, ale jak coś ma tam wyrosnąć, kiedy nie ma nikogo, żeby doglądać pola? Chciałem przestać się miotać w swoim przyciasnym ciele, ciskać gromy na innych, gdy są mi nieprzychylni albo rekompensować sobie swoje wady nierealnym wyobrażeniem zakorzenionym w moim umyśle. Cóż by tu rzec. Jestem mały, wydawałoby się, niewiele znaczący wśród ogromu galaktyk, miliardów ludzi żyjących na Ziemi, ale myślami rozsyłam swe nici, jak pająk tkający sieć wśród tego świata i niezliczonej ilości innych, alternatywnych rzeczywistości. O! Tu to ja jestem wielki, jak Aleksander Macedoński! Czego to ja bym nie zrobił! Jakbym mądrze nie powiedział! Jakbym poradził sobie ze wszystkimi sporami na świecie! Czego to ja bym nie zrobił lepiej! Szkoda, że tylko w myślach...

Boję się zostać zgorzkniałym starcem. Czuję, że mam co do tego wszelkie predyspozycje. Często narzekam, denerwuję się byle czym i negatywnie nastawiam, jeżeli nie widzę zaraz efektów swoich działań. Często zostawiam decyzje komuś innemu, swoje podejmując wtedy, kiedy nie mam innego wyjścia. W grupie ludzi najczęściej milczę, mimo, że głowa paruje od niewypowiedzianych słów, czekających na swoją kolej. Najczęściej jednak wylewają się zniecierpliwione uszami albo poprzez parsknięciem nosem. Z tego też powodu jestem cyniczny. Czasem wywyższam się, przemądrzały, a ironią potrafię posłużyć się dwukrotnie w jednym zdaniu. Staram się być otwarty, a mimo to często nie potrafię odnaleźć wspólnego tematu z innymi przedstawicielami gatunku Homo sapiens. A co by mi szkodziło cieszyć się życiem? Ileż to razy potrafiłem jako młody szczyl leżeć na trawie i gapić się w chmury. Zadowolony z samego faktu tego, że dane jest mi oglądać piękną pogodę. Przecież spędzam wspaniałe chwile swojego życia, z najdroższymi mi ludźmi u boku. Postanowiłem, że ten rok to czas na to, żeby wreszcie działać. Bardzo fajnie siedzi się w swojej głowie, jeżeli tylko robi się to umiejętnie, jednak jeśli nic poza siedzeniem z tego nie wynika, to mija się to z celem.

Podejście drugie do pisania automatycznego. Tym razem siadam przy biurku, bez żadnego przygotowania. Zamykam oczy i piszę:

"Zamykam drzwi. Czarne, metalowe drzwi z kolcami naokoło, jakby prowadzące do ciemnej komnaty w podziemiach. Snop światła powoli niknie, kiedy zatrzaskują się za mną spowijając mnie w całkowitej ciemności. Przez chwilę oczy przyzwyczajają się do nowego otoczenia. Kiedy mija chwilą, zaczynam dostrzegać, że nad moją głową znajdują się gwiazdy. Nie jedna, nie dwie, setki, tysiące, miliony gwiazd. Im dłużej na nie patrzę, tym więcej ich dostrzegam. Nagle, jedna nabiera blasku w swych ostrzach i zaczyna zsuwać się z firmamentu. Inna niż wszystkie z nich, które wiszą, jakby zawieszone. Przelatuje nade mną, znikając gdzieś w dali. Do niej dołączają kolejne. Pozostawiają za sobą smugi światła, mknąc w jedną stronę, jakby w ogromnej gromadzie, prowadzone przez nieznaną mi siłę. Patrzę za nimi, nagle na horyzoncie pojawia się mędrzec. Ma długą, siwą brodę, zmarszczki wokół oczu, ledwo niknące światło widoczne jest w jego gałkach. Uśmiecha się do mnie i zachęca, żebym szedł w jego stronę. Nie chcę. Boję się. Jest wielki, całe niebo do niego dążyło. Pochłonął przelatujące gwiazdy, jakby od zawsze były tylko jego częścią, składającą się teraz w całości na jego obraz. Widzę wzgórza, wszystko spowite jest ciemnofioletowym odcieniem. Wielbłądy przechodzą obok, wieloryby i ośmiornice przepływają leniwie koło mnie, jakby wszędzie była woda. Otwieram oczy i znowu jestem w pokoju."

No nieźle. Intensywne przeżycie. Pierwsze skojarzenie po zakończeniu pisania - Król lew w dzieciństwie wjechał za mocno. Twarze na niebie i takie tam. Trochę mnie zastanawia, dlaczego nie chciałem iść do tego mędrca. Czyżbym bał się mądrości, tego, że kiedy naprawdę będę dużo wiedział to stracę na zawsze umiejętność cieszenia się z małych rzeczy? No i kolejna sprawa. Czy każdy posiada czasem takie wizje, czy krótkie wyrzuty produkowanego w mózgu DMT w celu ich wywołania muszą być wytrenowane? Muszę kogoś koniecznie o to zapytać.

Podejście trzecie, pisane dosłownie przed chwilą. Tym razem postanowiłem sobie, że będę błądził myślami wokół czegoś luźniejszego:

"Cywilizowani ludzie są ładnie ubrani, uśmiechają się do ciebie serdecznie, a wewnątrz to wilki w owczej skórze. Dla zysku poszarpaliby cię albo wystawili innym ze stada na pożarcie. Musisz mieć ostre kły, żeby jakoś tu przetrwać, albo psa pasterskiego, żeby cię chronił. Pochodnia też się nada, chociaż nie za bardzo w jaskiniach. Wybuchy metanu potrafią być niebezpieczne. Kosmate małe stworzonka lepiej się do tego nadają. Świetliki są spoko, bo potrafią pokazać ci drogę nawet jak ledwo je widać. Tak samo jak mapa, która zamokła, ale nadal widać na niej rozmazaną kropkę z miastem, do którego podróżujesz. Kto teraz używa map? Wrzucasz lokalizacje w google maps i oglądasz na street view jak samochód z kamerami gonią psy, ludzie koszą trawniki albo stoją przebrani za kosmitów. Świat jest szalony, Możesz pomyśleć sobie o dowolnie dziwnej rzeczy i na sto procent znajdzie się ktoś, kto w to wierzy. Wieżę Eiffla zbudowali Rzymianie, kiedy pod swoimi mikroskopami zobaczyli miniaturowe kolczyki. Brzmi niedorzecznie prawda? A na bank ktoś w to wierzy."

Tutaj nie będę usiłował odnaleźć sensu. Powiem tylko tyle: Jeżeli to jest szaleństwo, poproszę podwójną dawkę.

Na koniec chciałem dodać, że pisanie automatyczne oraz wolne pisanie może czasem prowadzić do zaskakujących efektów. Warto choć raz spróbować samemu zasiąść nad kartką albo laptopem i dać się ponieść swoim myślom. Kto wie, do czego akurat Ciebie to zaprowadzi? Także siadaj, zamknij oczy i pisz. Jeśli zdecydujesz się wejść na tę ścieżkę, życzę Ci powodzenia!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stworzyłem książkę dla dzieci wykorzystując AI

 Sztuczna inteligencja (AI - artificial intelligence) stała się ostatnimi czasy nad wyraz popularna. I trudno się dziwić. Rzadko się zdarza, żeby jakiś wynalazek miał w końcu tak wiele zastosowań. Jest ona wykorzystywana w ogromnej ilości przypadków, od programowania, przez medycynę i finanse, po pracę kreatywną, jak na przykład tworzenie grafiki. AI jest ostatnio odpowiedzialne między innymi za diagnozowanie u pacjentów schizofrenii za pomocą analizy obrazów, z większym powodzeniem niż lekarze, tworzenie botów do inwestowania dających lepsze wyniki niż profesjonalni traderzy, pisanie gotowych schematów stron internetowych, czy tworzenie zaawansowanych grafik na podstawie zadanego tekstu w bardzo krótkim czasie. Wspaniale, prawda?    To zależy.  Po spopularyzowaniu AI od razu podniosły się głosy ludzi, których branża została przez nie usprawniona: Czy sztuczna inteligencja zabierze nam prace? Czy skończy się to wdrożeniem w życie scenariuszem rodem z Terminatora? A może jedyne do czego

Czy na pewno wiesz kim jesteś?

  Przeczytałem ostatnio o teorii mówiącej o tym, że obraz dotyczący naszej osoby różni się w zależności od tego, kto jest jego odbiorcą.      Inaczej mówiąc, Pani kasjerka w sklepie, którą widzisz przez krótką chwilę raz na jakiś czas może odbierać cię jako zupełnie inną osobę, niż twoi znajomi, którzy zamiast prostego szkicu mogą wykreować w swoich głowach skomplikowany tryptyk, napakowany rozmaitymi szczegółami. Tak samo, jak inaczej widzą cię twoi rodzice, rodzeństwo (jeśli takie “posiadasz”), czy współpracownicy.      Co myśli o tobie bezdomny, który oceniając twoją prezencję postanowił zagadać, żeby zapytać o parę złotych? Możliwe, że jego mniemanie na temat twoich cech osobowości pogłębi się jeszcze, zapewniając mu przy tym gratyfikację pieniężną. A co jeśli jego teza zostanie brutalnie odrzucona, kiedy z okazji tego, że dziś twój dzień nie należy do najlepszych, odmówisz mu datku? Może do tego odpowiesz coś w nie do końca miłym tonie. Nie ukrywajmy, tezę dotyczącą twojej ugodo

Dzwonią dzwonki sań, ale to… listopad

       Nadeszła jesień, a razem z nią wszystkie jesieni przymioty. Zmianę było czuć już w samym wietrze, który z dnia na dzień z ciepłego, dającego krótką ulgę w upale, zamienił się w zimny i porywisty. Złote liście kłębiły się na ulicach, poruszane co i rusz to w jedną, to drugą stronę. Z nieba nieprzerwanie siąpił gęsty, klejący deszcz, z gatunku tych, których początkowo może i nie czuć, jednak z czasem podstępnie przenikają każde ubranie. Upalne dotychczas słońce zaczęło dawać zdecydowanie mniej ciepła, a jasna, błękitno złota pogoda ustąpiła odcieniom brązu, czerwieni i wszechogarniającej szarości. Jednak zimno, opadające liście, lśniące kasztany, pomarańczowe dynie i parująca w kubku słodka, mleczna kawa nie były jedynym, co przyszło z jesienią. Ludzie cieszyli się, wkładając na siebie swetry i wyciągając z szafy grubaśne koce, inni zacierali zziębnięte ręce i narzekali, pokasłując co i rusz. Nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce miało nastąpić.      Zaczęło się niewinnie. Niek