I znów w życiu bessa. Żegnajcie aktywa!
Czas, zasób którego brakuje mi wiecznie
Bez niego się czuję jak wrak, bez paliwa.
Na rezerwach jadę, wciąż, niebezpiecznie.
Lecz zaraz odbiję się, spikuję w górę,
Z niedźwiedzia przemieni się los w postać byka
Bo czuję już w kościach, że zrodzona z bólem
Ma postać przestaje się wreszcie zamykać.
Życie bez przeszkód? To ja podziękuję!
Choć ciągle narzekam, trudno mi dogodzić.
Co zrobisz, gdy wreszcie się wdrapiesz na górę?
Usiądziesz w bezruchu albo zaczniesz schodzić?
Lub w potoku myśli się zaczniesz pogrążać?
Co jeśli miast tego jest dane Ci spadać,
Pogodzisz się z faktem, że z losem podążasz?
Czy utracisz duszę by na chwilę władać?
Wciąż gonię i latam, biegnę za tym szczęściem,
Co jednak ułudą zdaje się, majakiem,
Pragnę rozwoju, lecz czuję, że stoję
W betonowych butach prosząc o powietrze
Bo dławi mnie duma, której nie poskromię,
Zawsze gdy to robię, wciąż prosi o jeszcze
Żegnam się ze strachem, wskakuję w tę rzekę
Niech mnie zaprowadzi do ujścia nareszcie.
Tam chwilę poleżę, trochę podryfuję,
Poszukam lądu, wolny od kaprysów
A potem jak Syzyf znów ruszę pod górę,
Na końcu odpocznę, już w cieniu cyprysów.
Komentarze
Prześlij komentarz