Widziałem kiedyś osobę w koszulce z wielkim napisem głoszącym, że jej właściciel to "property of no one". Od tego czasu co jakiś czas wracam myślami do tego stwierdzenia. Tak naprawdę nikt z nas nie może uważać się za "niczyją własność", jesteśmy uzależnieni od tylu osób, rzeczy, instytucji, że tak naprawdę całe wyrażenie traci swój sens. Jesteśmy "własnością" banków, pracodawców, używek, zdrowych i niezdrowych przyzwyczajeń, nawyków wypracowanych czasem latami. Jesteśmy "własnością" mediów, rządów, celebrytów. Na każdym kroku, świadomie bądź nie, spotykamy się z manipulacjami, a nasze dusze przeciągane są to w jedną, to w drugą stronę, jakbyśmy byli głównym przedmiotem w zawodach w przeciąganiu liny. Związani kredytami, potrzebą wygodnego życia, posiadania "własnych" czterech kątów, od których i tak trzeba odprowadzać podatki czy płacić czynsze. Fakt bycia śmiertelnymi istotami jest dla nas tak oczywisty, a jakoś nikt nie burzy się, że źródła wody są własnością wielkich firm, które łaskawie wydają nam ten życiodajny płyn w plastikowych butelkach. Jesteśmy "własnością" mediów społecznościowych, czując palącą potrzebę pokazania kto jest bardziej eko, kto jest super tolerancyjny lub nie, kto kogo powinien szanować i za co. Próbujemy przeżyć jakoś swoje dni, uważając się za niezależnych. Nie widząc lub nie chcąc widzieć tego, że sieć połączeń zaciska nam się coraz mocniej na szyjach, oblepia nas całych jak kokon, żeby wysysać z nas życie. Jesteśmy uzależnieni od diety, od śmieciowego jedzenia, od zdrowego jedzenia, od cukru, tłuszczy, węglowodanów. Od wszystkiego, od czego tylko się da. Jeżeli pomyślicie o jakimkolwiek przedmiocie, możecie być prawie pewni, że ktoś gdzieś nie wyobraża sobie bez niego życia. Jesteśmy materialni i nie da się od tego uciec. Można to zaakceptować albo pokazywać naokoło swoją niezgodę, która i tak możliwe, że nie zmieni totalnie niczego w świecie. Albo żyć po swojemu i rwać osnowy rzeczywistości, próbować uciec z tej matni, prowadząc siebie nawzajem, podpierając czasem na ramionach towarzyszy w boju. Można mieć cichą nadzieję, że inni, widząc przykład, jaki dajemy zechcą żyć tak jak my, pójść z nami tą samą niezbadaną ścieżką i razem zmieniać świat. Ale jedno jest pewne. Nikt z nas nie może powiedzieć, że jest "property of no one".
Rozpraszam się. Rozmywam w oceanie zmysłów. Tulony przez ciszę. Próbuję odnaleźć siebie w istnieniu. Bo jeśli to nie Ja, ja nie jestem sobą, czy nikim się staję? Być nikim, jakież to podłe określenie. Odważnym, bezczelnym się lepiej tu żyje. Lecz paradoksalnie to w ciszy jest siła. Cisza potrafi kark ugiąć, duch złamać. Elektryzuje, przeraża i wciąga. W ciszy udaje się przejrzeć zasłonę Co w pustce schowana, porusza coś w duszy. To za nią jest światło. To za nią trwa burza. Wieczna, elektryczna. Z oddali ją widać. Wyładowania i błyski, jak sztuczne ognie rozpalone o północy w Nowy Rok. Zbliża się zmiana. Już czuć, jak pachnie świeżością. Brand new. Wsiadaj i jedź. Siedzę na klifie, na granicy umysłu i patrzę się w pustkę. Fale nieświadomości tłoczą się leniwie, mimowolnie wyznaczając granicę pomiędzy tym, co znane, a tym, czego poznać nie sposób. Wstaję. Chwiejnym krokiem cofam się powoli. Podchodzę do drzwi. Wyciągam rękę,...
Komentarze
Prześlij komentarz