Przejdź do głównej zawartości

Powrót do przyszłości

Człowiek jest organizmem cyklicznym.

Kiedy cztery lata temu przypadkowo powiedziałem w myślach to zdanie, wyryło mi się ono w zakręcie skroniowym górnym mózgu niczym tekst przedstawiony na kamieniu z Rosetty - od razu w trzech formach zapisu. Pamiętam, że spojrzałem wtedy na podręcznik od biochemii, otwarty na opisie cyklu Krebsa  i uświadomiłem sobie jak bardzo jest on powiązany z ludzkim życiem. Cykl Krebsa, zwany także cyklem kwasu cytrynowego to podstawowy mechanizm, który wykorzystywany jest przez każdy organizm tlenowy na świecie. Niezbędny do podtrzymywania życia, elementarny cykl przemian stworzony jako jeden z pierwszych składowych metabolizmu komórek, jednakże na tyle skomplikowany, że do zapoznania się z nim niejedną osobę zniechęca sam widok ryciny, która go przedstawia. Zamknięty krąg, który pożera acetylokoenzym-A niczym Kronos zjadający własne dzieci, odtwarzany od zarania dziejów i wracający wciąż do początku formy.
Człowiek jest organizmem cyklicznym. Cyklicznym pod każdym względem. W poszczególnych komórkach podstawą utrzymywania się przy życiu są cykle szlaków metabolicznych, powtarzane przez cały czas, te same, niezmienne. Tak samo każdy dzień składa się z tych samych etapów: budzisz się, wstajesz, szykujesz do wyjścia, wychodzisz, pracujesz, wracasz, zajmujesz się czymś do wieczora, szykujesz się do spania, kładziesz się spać i usypiasz. A potem kolejny raz powtarzasz te czynności, bez ustanku, jak maszyna. Kładziesz się, zasypiasz, wstajesz, działasz. Kładziesz się, zasypiasz, wstajesz, działasz. Kładziesz się, zasypiasz, wstajesz, działasz... Czynności powtarzalne jak stukot kół pociągowych. Jak się nad tym zastanowić to na wskroś monotonne i nudne, a jakoś, kiedy przyjmiemy je za pewnik to wcale nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie, pozwalają nam rozkwitać. Pieprzony dzień świstaka, z którego być może wydostaniemy się dopiero po śmierci. Pory roku - to samo. Na przemian zimno, mokro, upalnie, mokro, zimno i tak w kółko. Taniec śmierci i życia, wirujących wokół siebie jak turecki derwisz.
Nie da się wyjść poza cykl, chyba, że poświęcisz życie temu, żeby nauczyć się nim posługiwać, korzystać z tego, co ofiaruje. Musisz na tyle zautomatyzować i zoptymalizować procesy, które rządzą twoim, życiem, żeby stały się dla ciebie czymś naturalnym, zakorzenionym tak głęboko, że nie zajmują miejsca w "pamięci operacyjnej" jaką jest umysł,   zostało w nim miejsce na wyjście dalej, poza to, co znane.


Czytając to masz pewnie w głowie myśli typu : "Nie no, fajnie, chłopie. Gadasz jakieś głupoty i porównujesz cząsteczkę chemiczną do postaci z mitów starożytnej Grecji, gadasz o jakichś derwiszach i wychodzeniem poza, na pewno nie pominąłeś dzisiaj swojej dawki leków przeciwpsychotycznych? Jak to wszystko ma się do naszego życia?"

Odpowiedź jest prosta: Tak jak w cyklu Krebsa cząsteczka dąży do przekształcenia w coś odmiennego i w tym celu poddaje się serii przemian, tak i człowiek zmienia się, by potem i tak wracać cały czas do tego samego punktu. Jak uroboros, jesteśmy zamknięci w tej wiecznej rozgrywce w Snake'a, w której zjadanie swojego własnego ogona nie tylko nie jest przeszkodą, ale wręcz staje się celem gry. Jednak, istnieje nadzieja. Na szczęście dla nas jest to ogromne uproszczenie. Cząsteczka, która pojawia się na początku kolejnego obrotu cyklu Krebsa jest taką samą cząsteczką jak poprzednia. Nie można jednak powiedzieć o niej, że jest dokładnie ta sama. Analogiczną myśl możemy odnieść do zagadnienia ludzkich doświadczeń.  Kiedy czyjeś życie zatacza krąg, powstaje u niego/u niej poczucie, że staje kolejny raz w dokładnie tym samym miejscu. Taki człowiek uważa, że pomimo wszystkich zmian, których dokonał znowu powrócił to tego samego bagna, w którym pewnie już brodzić będzie do końca swoich dni. Założę się, że każdy z nas miał w swoim życiu takie momenty, w których bał się tego, że zbyt długo czuje się szczęśliwy. Z obawy o to, że za chwilę fasada radości runie, zostawiając miejsce dla bezradnej rozpaczy, potęgowanej tym mocniej, im silniej odczuwaliśmy pozytywne efekty doświadczania rzeczywistości, obawialiśmy się przeżywać najlepsze chwile naszego istnienia.

Ja sam doznawałem tego raz po raz. 

Mniej więcej jako czternastolatek rozpocząłem swoją przygodę z rozwojem osobistym. Uczyłem się zarządzać czasem, a także tego, jak skutecznie kierować swoim potencjałem tak, by rozwinąć się w optymalnym dla siebie tempie. Uskuteczniałem naukę szybkiego czytania, tworzyłem mapy myśli, po to, żeby w jak najkrótszym czasie poznać i zapamiętać jak największą ilość informacji. Stawiałem swoje pierwsze kroki w oneironautyce, sztuce świadomego śnienia. Czułem, że żyję!  A potem... Stopniowo, dosyć regularnie przepełniony byłem radością i chęcią do działania lub zgryzotą i brakiem chęci do robienia czegokolwiek, aż w końcu nadszedł czas, w którym się zagubiłem się w tym całym "życiu" tak bardzo, że nie tylko zaprzestałem się rozwijać, a wręcz przeciwnie, cofałem się szybciej niż mógłbym to sobie wyobrazić. Pierwsze przygody z odkrywaniem podniet tego świata pokazały mi tylko, jak bardzo lekkomyślny potrafię być, kiedy staję się "wolnym człowiekiem". Niczym pies spuszczony ze smyczy, byle gnać przed siebie. Na oślep. Bez celu, bez planu, bez sensu, za to z wiatrem we włosach i błyskiem szaleństwa w oku. Doświadczać. Byle co, nieważna jest jakość, ważna jest ilość! Chcę wiedzieć wszystko. Im brudniej tym lepiej, w końcu brud jest tym, co znajduje się najbliżej życia. Oblepia nas całych, tak bardzo, że przestajemy to zauważać, bo kto może być czysty w świecie, w którym duchowe pomyje wylewane są wprost do rynsztoków uczuć? Bijmy się po mordach, zatapiajmy w używkach, przeklinajmy i plujmy na cały ten świat. Tak jest najlepiej. Buntownicy bez wyboru. Hasło "No future" na wargach, skórzana kurtka i zniszczone glany jako forma nonkorformizmu. Agrafki w uszach i irokez na łbie, nieważne co myślą, bo jeśli liczy się dla ludzi to, jak cię widzą, to niech sobie widzą śmiecia. Nie moja wina, że wszyscy ludzie są zbyt ograniczeni, żeby zauważyć czyjąś duszę. Minęło lat i można powiedzieć, że się trochę otrząsnąłem. Zgrzeczniałem, nabrałem ogłady. A jednak wracam do tego i wracać będę jeszcze wielokrotnie. Doskonale rozumiem, jak to jest, kiedy dzieje się coś niespodziewanego i przygnębiającego właśnie wtedy, kiedy umysł dopiero co przestawił się na tryb "jest dobrze". Uczucie, że znowu dzieje się to samo. Nieważne co się stanie, nieważne jak się staram, nigdy nie wydostanę się z tego przeklętego kręgu dobrych i złych uczuć. Nie warto być szczęśliwym, bo wtedy tym mocniej czuje się to, najgorsze.

Co robić w takim wypadku?

W momencie,  w którym wszystko się wali i pochłania nas wewnętrzna czarna dziura, niczym dementor wysysająca z otoczenia wszystko co dobre, warto jest przypomnieć sobie, w jaki sposób powstają czarne dziury. Tworzą się one podczas zapadania się ogromnej masy w punkt o niewyobrażalnej gęstości. To co jest w nich fascynujące, to fakt, że posiadają zdolność do zakrzywiania czasoprzestrzeni. Wokół czarnych dziur tworzy się horyzont zdarzeń, którego sami nie możemy zauważyć, jednak uniemożliwia on postronnym obserwatorom odbieranie jakichkolwiek bodźców związanych z naszą osobą. Kiedy wchodzimy w swoją wewnętrzną czarną dziurę może to dla nas być bardzo subtelne doświadczenie, które niezauważalnie zamyka nas wewnątrz siebie, otulając szczelnym kokonem i uniemożliwiając innym poznanie tego, kim naprawdę jesteśmy. Może to być źródłem nieporozumień, szczególnie wśród bliskich nam osób. Czasami jednak warto jest poświęcić chwilę na autorefleksję i pomimo tego, że będziemy czuli się niezrozumiani przez otoczenie zagłębić się wewnątrz, przejść przez tę czarną dziurę, przez sam środek i sprawdzić, co tam właściwie się kryje. Może właśnie wtedy, kiedy wnikniemy do swojego wewnętrznego świata będziemy w stanie odkryć źródło naszego cierpienia i niepokoju, z którym zmierzać musimy się prawie każdego dnia. Poznanie tego, kim jesteśmy umożliwi nam wtedy nie tylko lepsze samopoczucie, ale także poprawę kontaktów z innymi, ponieważ razem z nabyciem wiedzy na temat swojej tożsamości przychodzi także większa pewność siebie. W końcu ciężko jest deprecjonować kogoś, z kim utożsamiamy się w każdym calu, nieprawda? Sam kiedyś postanowiłem wejść do środka czarnej dziury. Nie było to przyjemne, czasem czułem się jakby zamknięty wewnątrz własnego, osobistego piekła, ale ostatecznie uważam, że było warto. Tak samo warto wspomnieć o moich najbliższych, którzy byli ze mną wtedy i są przy mnie nadal, pomimo krzywd, jakie często potrafiłem wyrządzać. Całość tej ścieżki musisz przejść samotnie, jednak nie bój się wesprzeć od czasu do czasu na czyimś ramieniu, szczególnie, kiedy ktoś osobiście wyciąga w twoją stronę pomocną dłoń.

Przeszedłem przez sam środek tego zjawiska właśnie po to, żeby móc powiedzieć, że na końcu każdej burzy pojawia się krótka chwila idealnej harmonii. 

Czarne myśli przychodzą i uciekają. Pogodne myśli i chęć uwielbiania całego świata również. Nic nie jest stałe, poza tym, że panta rhei. Czasami pragnę rozwijać się i czuję tę duchowość w sobie, doceniam to, gdzie jestem i dokąd pragnę podążać. Czasem ważne są dla mnie tylko przyziemnie rzeczy, jak sen, głód i pragnienie. Ale wiem jedno, że zdając sobie sprawę z tego, że człowiek jest istotą cykliczną możliwe jest przekształcenie tego na swoją korzyść. Zdawanie sobie sprawy z tego, że nieustannie musimy wykuwać swój charakter oraz podejmowanie próby stawanie się jak najlepszą osobą każdego dnia ostatecznie owocuje tym, że kiedy kolejny raz stajemy sami ze sobą na początku kolejnego cyklu, jesteśmy już na to gotowi. Gotowi, żeby jak Syzyf pchać ten kamień dalej, byle w górę, ze świadomością tego, że tym razem ta góra to już nie Rysy, ale Kilimandżaro i jeszcze tylko paręnaście, parędziesiąt powtórzeń i wreszcie wtoczymy swój głaz na Mount Everest.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stworzyłem książkę dla dzieci wykorzystując AI

 Sztuczna inteligencja (AI - artificial intelligence) stała się ostatnimi czasy nad wyraz popularna. I trudno się dziwić. Rzadko się zdarza, żeby jakiś wynalazek miał w końcu tak wiele zastosowań. Jest ona wykorzystywana w ogromnej ilości przypadków, od programowania, przez medycynę i finanse, po pracę kreatywną, jak na przykład tworzenie grafiki. AI jest ostatnio odpowiedzialne między innymi za diagnozowanie u pacjentów schizofrenii za pomocą analizy obrazów, z większym powodzeniem niż lekarze, tworzenie botów do inwestowania dających lepsze wyniki niż profesjonalni traderzy, pisanie gotowych schematów stron internetowych, czy tworzenie zaawansowanych grafik na podstawie zadanego tekstu w bardzo krótkim czasie. Wspaniale, prawda?    To zależy.  Po spopularyzowaniu AI od razu podniosły się głosy ludzi, których branża została przez nie usprawniona: Czy sztuczna inteligencja zabierze nam prace? Czy skończy się to wdrożeniem w życie scenariuszem rodem z Terminatora? A może jedyne do czego

Czy na pewno wiesz kim jesteś?

  Przeczytałem ostatnio o teorii mówiącej o tym, że obraz dotyczący naszej osoby różni się w zależności od tego, kto jest jego odbiorcą.      Inaczej mówiąc, Pani kasjerka w sklepie, którą widzisz przez krótką chwilę raz na jakiś czas może odbierać cię jako zupełnie inną osobę, niż twoi znajomi, którzy zamiast prostego szkicu mogą wykreować w swoich głowach skomplikowany tryptyk, napakowany rozmaitymi szczegółami. Tak samo, jak inaczej widzą cię twoi rodzice, rodzeństwo (jeśli takie “posiadasz”), czy współpracownicy.      Co myśli o tobie bezdomny, który oceniając twoją prezencję postanowił zagadać, żeby zapytać o parę złotych? Możliwe, że jego mniemanie na temat twoich cech osobowości pogłębi się jeszcze, zapewniając mu przy tym gratyfikację pieniężną. A co jeśli jego teza zostanie brutalnie odrzucona, kiedy z okazji tego, że dziś twój dzień nie należy do najlepszych, odmówisz mu datku? Może do tego odpowiesz coś w nie do końca miłym tonie. Nie ukrywajmy, tezę dotyczącą twojej ugodo

Dzwonią dzwonki sań, ale to… listopad

       Nadeszła jesień, a razem z nią wszystkie jesieni przymioty. Zmianę było czuć już w samym wietrze, który z dnia na dzień z ciepłego, dającego krótką ulgę w upale, zamienił się w zimny i porywisty. Złote liście kłębiły się na ulicach, poruszane co i rusz to w jedną, to drugą stronę. Z nieba nieprzerwanie siąpił gęsty, klejący deszcz, z gatunku tych, których początkowo może i nie czuć, jednak z czasem podstępnie przenikają każde ubranie. Upalne dotychczas słońce zaczęło dawać zdecydowanie mniej ciepła, a jasna, błękitno złota pogoda ustąpiła odcieniom brązu, czerwieni i wszechogarniającej szarości. Jednak zimno, opadające liście, lśniące kasztany, pomarańczowe dynie i parująca w kubku słodka, mleczna kawa nie były jedynym, co przyszło z jesienią. Ludzie cieszyli się, wkładając na siebie swetry i wyciągając z szafy grubaśne koce, inni zacierali zziębnięte ręce i narzekali, pokasłując co i rusz. Nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce miało nastąpić.      Zaczęło się niewinnie. Niek