Przejdź do głównej zawartości

Naukowa batalia/ Scientific campaign

     No i złapał ten studencki dekadentyzm... Zaczęło się niewinnie. Studia takie fajne, tyle wolnego czasu, można sobie poczytać, porozwijać się, a i na podręczniki znajdzie się czas. Po prostu świetnie, żyć nie umierać. Brzmi nieźle, prawda? NIE! Nauka, kolokwia, zaliczenia, wejściówki, odpowiedzi, prezentacje, wszystko na raz, wszystko dzień po dniu, zaliczaj gnoju, bo nie będzie studiowania. Chciało się robić pożywki dla komórek? Chciało się poznawać, w jaki sposób można stworzyć własne bioindykatory? A może opracowywanie leku na Alzheimera? Na pierwszym roku?! Straciłeś rozum? Najpierw musisz umieć chemię, w każdej możliwej odmianie. Wolisz nieorganiczną, organiczną, bioorganiczną, czy może biochemię? Nieważne, przecież i tak będziesz miał wszystkie, po co się ograniczać, skoro mówi się, że "sky is the limit"? Chemię nie za bardzo... Hmm... A co byś powiedział na przykład na fizykę? Tak lubiłeś fizykę zawsze, takim jesteś specem w robieniu zadań! To też Cię nie przekonuje? No nie... W takim razie zaliczaj marny studencie, zaliczaj, biofizykę! Gdzież są Twoje szklane domy? Tu nie szklarnia, lepiej mi opisz, w jaki sposób działa spektrometr mas. Yyyy... noo... jak sama nazwa wskazuje spektrum, ze starogreckiego oznacza na pewno jakiś tam rozdział, z kolei metr wskazuje na miarę długości... Jakby dołożyć do tego masę wychodzi nam bardzo fajny przyrząd, którym można mierzyć długość rozkładu ciała... Może ja zaprezentuję i rozłożę swoje ciało na całej długości? Halo? Dlaczego Pani mnie wyrzuca z sali? Co takiego zrobiłem, jakie znowu dwa?
Mam przyjść jutro? W porządku, poopowiadam o koneksynach. To takie fajne cząsteczki co sobie łączą komóreczki posiadające połączenia z naczyniami krwionośnymi z tymi co nie mają już tak świetnie i nie mogą się same odżywiać, toteż trzeba im dać taki leciuteńki enhancement w postaci białek umożliwiających przepływ substancji odżywczych... Słucham? Do ilu Daltonów mogą mieć cząsteczki, żeby mogły przechodzić przez koneksony? Umiałem to... Czytałem wczoraj... To będzie jakoś tysiąc? Nie, nie pytam, ja odpowiadam, tysiąc. Tysiąc po raz pierwszy, tysiąc po raz drugi, kto da więcej? Nie ma? Uff... Wygrałem trójkę z egzaminu. Dziękuję ślicznie, To co teraz? Może matematyka?
Maraton z matmy zawsze w porządku, można sobie poleżeć trochę na zadaniach porozwalanych po całym łóżku, a w czasie wolnym policzyć pole poduszki pod wykresem z logarytmu naturalnego podniesionego do potęgi czterdziestej, dzielonej przez e do x przez dwa, żeby było milej.Wyucz się wszystkich wzorów, zależności, idź spać na te parę godzin, wysłuchując jak ze słuchawek lecą Ci rozwiązania zadań z youtube'a, wstań rano z potwornym bólem głowy, a Twoje soczewki niech płoną żywym ogniem przy wkładaniu, a potem idź na zajęcia, studencie, edukuj się i pisz poprawki. Dostań kartkę i spójrz na zadania, które (oczywiście) są zupełnie inne niż te, które akurat umiesz, pomyl wszystkie wzory, powyciągaj przed nawias co się da, pokombinuj, w końcu nauka ma być jak przedłużenie Twojego ciała, jak szpada u Czarnobrodego, czy rewolwer u Clinta Eastwooda, a potem wejdź do domu, zmiażdżony nadmiarem informacji kotłujących się w głowie, przytłoczony myśleniem o tym, co zrobiłeś źle i wypisuj milion smsów "Dzień dobry, czy zaliczyłem????", padnij na łóżko i czekaj, czekaj aż usłyszysz sygnał przychodzącej wiadomości, która niczym Archanioł Gabriel zwiastuje dobrą nowinę, Spójrz na ekran telefonu i przeczytaj wspaniałą wieść, a potem raduj się, tańcz i śpiewaj, krzycz na całe gardło i stój w pełni chwały, jak prawdziwy wojownik, wpatrując się w dal, tam, gdzie w otoczeniu białych gołębi i niebiańskiego światła widnieje wiadomość "Zdałeś na minimum."
Pocieszyłeś się? Super, to teraz wracaj do matmy, bo jutro kolejne kolokwium...


Do you know what caught me? Student Weltschmerz. It started innocently. University is so cool, so much spare time, you can read something, develop yourself and you will always have time to learn. Just great, live not to die! Sound amazing, isn't it? NO! Learning, exams, tests, quizzes, homework, speaking, presentations, all at the same time, everything one day after another, pass everything, you moron or you won't be here. Did you want to do some cell culture medium? Or you wanted to know how to do your bio-indicator? And what about researching for a cure for Alzheimer's disease? In the first year?! You lost your mind?! Firstly, you have to know everything about chemistry in every possible variety. Do you prefer non-organic, organic, bio-organic or, perhaps, biochemistry? It is not important, you will have all of them, no matter if you want this or not. Why confine yourself, when it is told everywhere that "sky is the limit"? You don't like chemistry, huh? Alright, so, physics maybe? Yeah, you always loved physics, you are such a professional in making exercises! Oh, that doesn't concern you? Oh no... in this case pass, you poor student, pass or your exams, pass biophysics! "Where are your glass houses?" (from the Polish novel "The spring to come" by Stefan Żeromski). This is not a greenhouse, better tell me, how the mass spectrometer works. Ehm... So... as you can see by the name- a spectrum from the ancient Greek means some range or something and meter... is about length? And what about mass- it's about a body, right? When you put this all together, you have a device to measure the range of the body length. Maybe I will represent that and lie down on the floor, showing you all of my length, Madame? Madame? Why are you throwing me out of the class? Hey, what have I done? Again?
Oh, I have to come tomorrow? Nice, I can speak about connexins. These are some cool molecules that connect cells that have connections with blood vessels, you know, that one which has rough life because of their feeding problems (they cannot feed by themselves). They need some little enhancement by the proteins which help by having the ability to transport nutrients... Excuse me? To how many Daltons molecules can have to go through the connexin? I knew that... I read that yesterday... About one thousand? No, I am not asking, this is the answer. The answer is One thousand. Would you give one thousand and fifty, would you go one thousand and fifty, would you bid one thousand and fifty, would you give one thousand and fifty for it? Nope? Exam pass sold for one thousand Daltons to the only guy in the class! Thank you! What now, maybe mathematics?
Maths marathon is always fine, you can lie down a little, on the exercises deployed all over your bed and in your spare time you can count how big is your pillow area bounded by the graph, by definite integral from natural logarithm raise to the power forty, divided by e raised to the power of x, divided by two, so it would be nicer. Learn all of the formulas, dependencies and go to sleep for a few hours, listening to Youtube lecturers' films and wake up in the morning with a huge headache, let your lenses burn down your eyes when you put it on and go. Go, you little student, educate, write all your tests again and again. Get your exam and look at exercises, which are (obviously) different from everything you were learning about for all that time. Confuse all formulas, do what you can, mix all your knowledge, science must be like an extension of your body, like a Blackbeard's epee or Clint Eastwood's revolver. Then, walk into your house, overwhelmed by overflow of thoughts about your exam passing or what have you done incorrectly. Send a billion messages to your professor, everyone like "Hello, did I passed my exam????", lunge at your bed and wait. Wait for the signal of the incoming message, which heralds good news like Gabriel the Archangel. Look on the screen of your phone a read magnificent information and jubilate, dance, sing and scream out your lungs, stand in the unabashed glory, like a true warrior, stare at horizon, where, with the presence of white doves and heavenly light this message is visible: "You passed your muster on its lover limit".
You are glad? Super, now go back to your math, you got another colloquium tomorrow...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stworzyłem książkę dla dzieci wykorzystując AI

 Sztuczna inteligencja (AI - artificial intelligence) stała się ostatnimi czasy nad wyraz popularna. I trudno się dziwić. Rzadko się zdarza, żeby jakiś wynalazek miał w końcu tak wiele zastosowań. Jest ona wykorzystywana w ogromnej ilości przypadków, od programowania, przez medycynę i finanse, po pracę kreatywną, jak na przykład tworzenie grafiki. AI jest ostatnio odpowiedzialne między innymi za diagnozowanie u pacjentów schizofrenii za pomocą analizy obrazów, z większym powodzeniem niż lekarze, tworzenie botów do inwestowania dających lepsze wyniki niż profesjonalni traderzy, pisanie gotowych schematów stron internetowych, czy tworzenie zaawansowanych grafik na podstawie zadanego tekstu w bardzo krótkim czasie. Wspaniale, prawda?    To zależy.  Po spopularyzowaniu AI od razu podniosły się głosy ludzi, których branża została przez nie usprawniona: Czy sztuczna inteligencja zabierze nam prace? Czy skończy się to wdrożeniem w życie scenariuszem rodem z Terminatora? A może jedyne do czego

Czy na pewno wiesz kim jesteś?

  Przeczytałem ostatnio o teorii mówiącej o tym, że obraz dotyczący naszej osoby różni się w zależności od tego, kto jest jego odbiorcą.      Inaczej mówiąc, Pani kasjerka w sklepie, którą widzisz przez krótką chwilę raz na jakiś czas może odbierać cię jako zupełnie inną osobę, niż twoi znajomi, którzy zamiast prostego szkicu mogą wykreować w swoich głowach skomplikowany tryptyk, napakowany rozmaitymi szczegółami. Tak samo, jak inaczej widzą cię twoi rodzice, rodzeństwo (jeśli takie “posiadasz”), czy współpracownicy.      Co myśli o tobie bezdomny, który oceniając twoją prezencję postanowił zagadać, żeby zapytać o parę złotych? Możliwe, że jego mniemanie na temat twoich cech osobowości pogłębi się jeszcze, zapewniając mu przy tym gratyfikację pieniężną. A co jeśli jego teza zostanie brutalnie odrzucona, kiedy z okazji tego, że dziś twój dzień nie należy do najlepszych, odmówisz mu datku? Może do tego odpowiesz coś w nie do końca miłym tonie. Nie ukrywajmy, tezę dotyczącą twojej ugodo

Dzwonią dzwonki sań, ale to… listopad

       Nadeszła jesień, a razem z nią wszystkie jesieni przymioty. Zmianę było czuć już w samym wietrze, który z dnia na dzień z ciepłego, dającego krótką ulgę w upale, zamienił się w zimny i porywisty. Złote liście kłębiły się na ulicach, poruszane co i rusz to w jedną, to drugą stronę. Z nieba nieprzerwanie siąpił gęsty, klejący deszcz, z gatunku tych, których początkowo może i nie czuć, jednak z czasem podstępnie przenikają każde ubranie. Upalne dotychczas słońce zaczęło dawać zdecydowanie mniej ciepła, a jasna, błękitno złota pogoda ustąpiła odcieniom brązu, czerwieni i wszechogarniającej szarości. Jednak zimno, opadające liście, lśniące kasztany, pomarańczowe dynie i parująca w kubku słodka, mleczna kawa nie były jedynym, co przyszło z jesienią. Ludzie cieszyli się, wkładając na siebie swetry i wyciągając z szafy grubaśne koce, inni zacierali zziębnięte ręce i narzekali, pokasłując co i rusz. Nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce miało nastąpić.      Zaczęło się niewinnie. Niek